24 czerwca 2008

Lee Child "Elita zabójców" - recenzja


Jack Reacher otrzymuje zaszyfrowaną wiadomość w postaci przelewu bankowego. Szybko identyfikuje ją jako kod 10-30 oznaczający, że jakiś funkcjonariusz żandarmerii wojskowej pilnie potrzebuje pomocy. Odkrywa, że wezwanie nadała Neagley, członkini nieistniejącej już elitarnej grupy dochodzeniowej, której był dowódcą. Wkrótce dowiaduje się, że jeden z jego podkomendnych z rozwiązanej jednostki został wyrzucony z helikoptera na kalifornijską pustynię. Reszta grupy zaginęła w tajemniczych okolicznościach.

Jack jest twardym facetem. Na chłodno ocenia sytuację, działa szybko i zdecydowanie i nie ma żadnych skrupułów. Jest świetnie wykształconą i wyszkoloną maszyną do zabijania, a przy tym nie ma niczego do stracenia – wszystko, co posiada, to składana szczoteczka do zębów. Wolny, nieuchwytny duch. Samotny mściciel. Kto, będąc przy zdrowych zmysłach, zadarłby z takim człowiekiem?

A jednak ktoś z zimną krwią zamordował Franza, byłego współpracownika Jacka. Kto i dlaczego to zrobił? I co stało się z pozostałymi członkami dawnej jednostki dochodzeniowej? Reacher i Neagley rozpoczynają śledztwo na własną rękę. Ktoś musi zapłacić za śmierć ich kolegi. Nie zadzieraj ze specjalną grupą śledczą – takie było ich motto. Teraz czas pokazać, ile są warci.

Zwykle nie przepadam za powieściami sensacyjnymi – za dużo w nich oklepanych rozwiązań fabularnych i zbyt wiele akcji, z której kompletnie nic nie wynika. Ale "Elita zabójców" jest inna. Gdy tylko bohaterowie rozwiążą jedną zagadkę, od razu natrafiają na następną. Akcja toczy się w zmiennym rytmie, to przyspiesza, to zwalnia, i jest zupełnie nieprzewidywalna. Niewiadome wciąż się piętrzą, a odpowiedzi umykają. I tak jest do ostatnich kartek powieści.

Wielki plus należy się autorowi za sam sposób snucia opowieści. "Elita zabójców" napisana jest oszczędnym, rzeczowym stylem. Pisarz ma też świetne ucho do dialogów, dzięki czemu wszystkie rozmowy brzmią naturalnie i realistycznie. Child w swojej powieści mistrzowsko przemyca pozornie nieznaczące szczegóły dotyczące sposobu bycia bohaterów. Pozornie, ponieważ dzięki tym strzępkom informacji mamy wrażenie, jakbyśmy znali wszystkie postacie osobiście. To według mnie najmocniejsza strona tej powieści.

Strzałem w dziesiątkę jest również kreacja głównego bohatera. Reacher to inteligentny, dowcipny i niezwykle niebezpieczny facet, który nie robi żadnych planów i nigdzie nie może zagrzać miejsca na dłużej. Niby ideał, lecz ma swoje drobne wady, przez które staje się czytelnikowi jeszcze bliższy.

Powieść dobrze się czyta, kreacje bohaterów są przekonujące, a zakończenie zaskakuje. Ogólnie rzecz ujmując, "Elita zabójców" to całkiem niezła książka. Tylko niech mi ktoś wyjaśni, skąd się wziął polski tytuł, skoro oryginał brzmi "Bad Luck and Trouble"?


Lee Child: Elita zabójców, tłum.: Zbigniew Kościuk, Albatros 2008.


Ta recenzja ukazała się pierwotnie na Valkirii, w tym miejscu.

14 czerwca 2008

WSPOMNIENIE O MARCIE ALUCHNIE-EMELIANOW

"Jedno jest tylko prawo - prawo ruchu w wieczystej spraw przemianie"

Piękna, elegancka kobieta, śmiało idąca ulicami Wilna pod rękę z wysokim mężczyzną. Radosna, postrzelona studentka polonistyki wygłupiająca się wraz z kolegami z Klubu Kuku Na Muniu. Kochająca matka zatroskana o córkę w obliczu przeczucia nadchodzącej wojny. Żarliwa Polka, wierząca wbrew nadziei w odbudowę zniszczonej stolicy. Oddana nauczycielka pozująca do zdjęcia pośród swoich wychowanków. Uznana poetka rozdająca autografy na stanowisku „Czytelnika” w Warszawie. Ciepła, serdeczna pani dokarmiająca podwórkowe koty i pomagająca małym sąsiadom w odrabianiu lekcji. Bezpośrednia, pełna energii Martusia, niestrudzenie pracująca z młodymi poetami… To tylko kilka ulotnych obrazków z burzliwego życia Marty Aluchny-Emelianow – słabo już dziś rozpoznawalnej poetki.

Zapomniana, lecz wciąż obecna

A przecież Julian Rogoziński uznał ją na łamach „Miesięcznika Literackiego” (nr 11 z 1978 r.) za „jedną z najpierwszych polskich poetek”. Jej imieniem została nazwana jedna z słupskich ulic, a na frontonie domu przy ulicy Zamkowej 3, w którym mieszkała aż do śmierci, umieszczono tablicę pamiątkową. Dodatkowo w Słupsku od 1996 r. organizowany jest coroczny, ogólnopolski konkurs literacki jej imienia. Marta Aluchna-Emelianow publikowała w takich magazynach jak: „Tęcza”, „Twórczość”, „Życie Literackie”, „Nowa Kultura”, „Miesięcznik Literacki” czy „Poezja”. W 1958 roku zdobyła Grand Prix w koszalińskim konkursie literackim. Ceniło ją nie tylko pomorskie środowisko twórcze – szybko zyskała również uznanie literatów na terenie całej Polski. Wydała sześć tomików poezji : ”Szukanie kształtu” (1962), „Popiół i proch” (1964), „Wiem i nie wiem” (1968), „Świta dzień” (1975), „Wiesze wybrane” (1978) i ”Tęsknotę za jednoznacznością” (1989). W wydaniu kolejnego tomu, noszącego roboczy tytuł „Lustro mej wyobraźni”, przeszkodziła jej długa, wycieńczająca choroba. Niestety, poetka nie zdążyła ukończyć prac nad tym tomikiem. Zmarła w 1991 roku.

Dzieciństwo i młodość

Zacznijmy jednak do początku. Marta Aluchna-Emelianow urodziła się 29. marca 1906 roku w Koralówce koło Włodawy. Jej ojciec – Piotr Aluchna – był zarządcą majątku, przez co cała rodzina zmuszona była do częstych przeprowadzek. Matką była Tekla z Kulikowskich. W 1923 roku Marta zdała maturę w gimnazjum im. Klaudyny Potockiej w Pułtusku. Podobno już wtedy pisała swoje pierwsze wiersze. Niedługo potem przeniosła się wraz z rodziną do Wilna. Tam uzyskała uprawnienia pedagogiczne i w 1924 roku, ze względu na ciężką sytuację materialną, rozpoczęła pracę jako nauczycielka w szkole publicznej. W tym samym czasie podjęła studia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu im. Stefana Batorego. Tu zetknęła się z wileńską awangardą poetycką i przyłączyła się do Sekcji Twórczości Oryginalnej (czyli grupy STO), z której dużo później wyłoniła się grupa „Żagary”. Mając 19 lat wyszła za mąż za Alfreda Kolatora. W 1927 urodziła się Aldona – jedyne dziecko poetki.

Choć dziś może się to wydawać zaskakujące, Marta Aluchna-Emelianow, łącząc studiowanie w trybie dziennym, z pracą w szkole i opieką nad dzieckiem, znajdowała czas na pisanie. W 1929 roku zadebiutowała na łamach wileńskiego almanachu Koła Polonistów – „Spod Arkad” jako Marta Aluchna Kolatorowa. Zresztą cały czas aktywnie udzielała się w twórczym życiu akademickim.

Studenckie wygłupy

W tym właśnie czasie poetka spędzała wakacje w Legaciszkach, w kolonii Bratniaka, którą tak ciepło wspomina Czesław Miłosz w swojej książce „Zaczynając od moich ulic”. W leniwe letnie wieczory studenci zapewne spotykali się i prowadzili długie dyskusje, rozsiadając się wygodnie wokół ogniska. Z tego okresu zachował się pożółkły już dziś rękopis niepublikowanego nigdy okolicznościowego wierszyka (i nieprzeznaczonego zresztą do druku) „Poematu o hamanie, bracie hamana”. Satyryczny tekst może stanowić dowód na to, że poetka posiadała duże poczucie humoru i sporo młodzieńczej energii.

Nadciągają chmury

Z biegiem czasu małżeństwo Marty napotykało na coraz większe trudności. Alfred Kolator miał podobno dosyć ciężki charakter. Po długim okresie pełnym nieporozumień i kłótni doszło do rozwodu. W 1935 roku poetka poślubiła przystojnego lekarza, Segiusza Emelianowa, i odtąd publikowała pod takim właśnie nazwiskiem.

Niedługo potem nastał czas niepokoju. Marta Aluchna-Emelianow zdawała się przeczuwać nadchodzącą wojnę. Wciąż pisała nowe wiersze, ale wszystkie one trafiały do szuflady i oczekiwały przyjścia lepszych czasów. Zostały one opublikowane dopiero kilkadziesiąt lat później. W wierszach tych można zauważyć nawarstwianie się atmosfery grozy i napięcia. Niepewność jutra i lęk z nią związany są tym trudniejsze do zaakceptowania, iż poetka, jak każda matka, boi się o małą jeszcze córeczkę. Wkrótce potem zostają same, ponieważ Sergiusz wyjeżdża, by podjąć posadę w nowo wybudowanym szpitalu w Żyrardowie. Jego rodzina miała do niego dołączyć później, gdy on wszystko już przygotuje na ich przyjazd.

Sprawy się komplikują, gdy wybucha wojna. Władze litewskie odbierają Marcie prawo do nauczania w szkole. Pozbawiona źródła zarobku, odłączona od męża, poetka musi znaleźć sposób na przetrwanie. Jednak na wyjazd z Wilna decyduje się dopiero w 1941 roku. Przedziera się z córką przez zieloną granicę i dociera do Warszawy, gdzie miała spotkać się z mężem. Niestety, Sergiusz zaginął. Marta Aluchna-Emelianow nie ujrzała go już nigdy więcej. Zdesperowana zwróciła się o pomoc do swojej siostry Stefanii i zamieszkała w jej konspiracyjnym mieszkaniu przy ulicy Filtrowej 68. Przeżyła tam dziesięć dni Powstania Warszawskiego. 10. sierpnia 1944 roku, po upadku Ochoty, poetka została wywieziona na przymusowe roboty do Rangsdorfu pod Berlinem. Pisała cały czas, pisała wszędzie i w każdych okolicznościach. W jej wierszach jednak nie znajdziemy okrutnych, ponurych opisów rzeczywistości wojennej. Bije z nich światło niezachwianej nadziei na lepsze jutro. Można z nich wyczytać zaskakującą, mocną wiarę w odrodzenie się Polski. Nawet w takich okolicznościach, jadąc wraz z córką w bydlęcych wagonach na spotkanie swego losu w Rangsdorfie, poetka nie przestała wierzyć w człowieka i w to, że życie z pewnością zwycięży, a Warszawa powstanie z gruzów wspanialsza i silniejsza.

Po zakończeniu wojny Marta Aluchna-Emelianow przez wiele dni wracała wraz z córką pieszo do Warszawy. Nie zagrzała tam jednak miejsca na dłużej. Przez krótki okres czasu mieszkała w Olsztynie, by potem, w roku 1946, przenieść się, już na stałe, do Słupska. To tam odnalazła swój prawdziwy dom i to z tym miastem postanowiła związać się na resztę swego życia.

Marta w oczach innych

Wnuczka poetki, Maria, wspomina: „Babcia była przepiękną kobietą, ale jednocześnie tak skromną i życzliwą ludziom, że graniczyło to często z naiwnością. Tak ciężko doświadczona przez życie potrafiła w sobie zachować wiarę w ludzi, pogodę ducha i zwykłą radość życia”. Zapytana o dom babci, Maria dodaje: „Zawsze można tam było spotkać jakichś młodych adeptów pióra, którym z zapałem pomagała. Wśród nich – ukochane koty, wskakujące na kolana gości. Tych kotów było zawsze mnóstwo – i domowych, i podwórkowych. Te ostatnie nigdy nie zaznały przy niej głodu”.

Jednym z bywalców tego gościnnego domu był Wiesław Stanisław Ciesielski, który ciepło wspomina swoje młodzieńcze wizyty u poetki: „chodziłem często do niej na dobre ciasteczka i brałem na kolana jej liczne koty”.

W lustrze jej wyobraźni

Marta Aluchna-Emelianow związała się pod koniec lat pięćdziesiątych ze stworzoną przez Anatoliusza Jurenia grupą literacką „Meduza”. W 1962 roku została oficjalnie przyjęta do Związku Literatów Polskich. Zmarła po długiej chorobie 26. września 1991 roku.

Jej życie było długie i burzliwe. Zmienne koleje losu musiały silnie wpłynąć na drogę literacką poetki. Dzięki niezwykłym doświadczeniom życiowym i wspaniałej umiejętności przekładania ich na plan szerszy, na refleksję o świecie nas otaczającym i istocie naszego istnienia, twórczość Marty Aluchny-Emelianow nigdy nie straciła na aktualności. Być może dziś przemawia do czytelników nawet silniej niż kiedyś. Bo przecież to właśnie ludzie XXI wieku, ludzie ery komunikacji i techniki, czują się w świecie zagubieni bardziej niż kiedykolwiek. A poezja Marty Aluchny-Emelianow porusza głównie problemy kondycji ludzkiej, naszego miejsca w kosmosie, przemijania i zmian. W tej poezji pytań i zadumy, poetka stara się zrozumieć mechanizm działania koła czasu, uchwycić dźwięk w jego brzmieniu i światło w nagłym błysku. Niezwykle sensualistyczne opisy rzeczywistości, zamiłowanie dla dającej ukojenie przyrody i pojawiające się już na samym początku jej twórczości pytania o to, kim jesteśmy i jak odnajdujemy się we wciąż zmieniającym się świecie – to wyznaczniki jej poezji.