6 stycznia 2010

"Pierścienie Saturna" W.G. Sebalda - recenzja


O książce W. G. Sebalda trudno jest pisać, a to dlatego, że Pierścienie Saturna nie są zwykłą powieścią. Dzieło to zbliża się raczej do eseju, zabierając czytelnika w niesamowitą podróż w przeszłość, misternie łącząc w sobie elementy historii, gawędy i fikcji literackiej. Obrazu dopełniają liczne, wykonane przez autora fotografie, luźno ilustrujące opisywane treści.

Główny bohater, alter ego pisarza, po tym, jak znalazł się w szpitalu w Norwich, wspomina długą wędrówkę po wschodniej Anglii, którą rozpoczął rok wcześniej. Sebald snuje swoją opowieść w sposób szczególny. Wolna, pełna dygresji narracja prowadzi nas nie tylko przez miejsca osobiście odwiedzone przez pisarza, ale zbacza też w odległe rejony Konga czy Chin. Na zasadzie skojarzeń uwaga autora prześlizguje się po różnych tematach, odsłaniając przed czytelnikiem mechanizmy działania naszej pamięci. Dla przykładu: dostrzeżone na plaży w Lowestoft sieci rybackie przywołują wspomnienie oglądanego w szkole czarno-białego filmu dydaktycznego, na którym widać było kołyszący się wśród ciemnych fal kuter. Wspomnienie to z kolei staje się dla Sebalda pretekstem do zagłębienia się w historię naturalną śledzia, a to znowu przywodzi na myśl szalony pomysł dwóch angielskich naukowców, którzy około roku 1870 marzyli o powszechnym oświetleniu miast dzięki rodzajowi fluorescencyjnej esencji wyciśniętej z martwych ryb.

Każda drobna rzecz – zapach, dźwięk, jakiś szczególny przedmiot – potrafi nakierować myśli autora na odmienny tor, przypominając jakieś miejsce, historię, dawno przeczytaną książkę czy obejrzany obraz. W ten sposób wyruszamy wraz z pisarzem w nierealną, niemal baśniową włóczęgę, w trakcie której odwiedzamy jedwabny szlak i Amsterdam, poznajemy życie Josepha Conrada, pochylamy się z zadumą nad czaszką Thomasa Browne’a (prawdopodobnego uczestnika przedstawionej na płótnie Rembrandta Lekcji anatomii doktora Tulpa), zwiedzamy ruiny zatopionego miasta Dunwich, które w średniowieczu stanowiło jeden z największych portów Europy, cofamy się do czasów bitwy pod Waterloo…

Podróż ta wydaje się nie mieć początku ani końca i wywołuje w czytelniku wyjątkowy, refleksyjny i melancholijny nastrój. Wszystko, co pojawia się w opowieści Sebalda, naznaczone jest piętnem rozkładu, nietrwałością. Może jest tak, jak pisał Oscar Wilde: Tragedią starości nie jest to, że człowiek się starzeje, lecz to, że pozostaje młodym. Wydaje się, że pisarz nie może się pogodzić z niszczącym działaniem czasu, tym, że widzi, jak wszystko przemija, podczas gdy on czuje się nadal tym samym człowiekiem, którym był zawsze. Wspominanie przeszłości autor stosuje jako swego rodzaju egzorcyzm, bo choć świat wciąż się zmienia, to przecież pamięć pozostaje, a w niej ludzie, którzy odeszli, nadal są żywi, podupadłe rezydencje oszałamiają przepychem, a w zniszczonych wojną miastach dzieci wciąż grają w klasy, nieświadome nadciągającej katastrofy.

Prawdopodobnie każdy na jakimś etapie swego życia dochodzi do momentu, w którym jest bardzo świadomy swojej śmiertelności i przemijalności świata, momentu, w którym zdarzenia i ludzie z przeszłości stają się niebywale pociągający, a jednocześnie odlegli i nieosiągalni jak nigdy dotąd. Dla każdego, kto choć raz wpadł w podobny nastrój, Pierścienie Saturna mogą stać się lekturą porywającą. Innych może znużyć pesymistyczny, odrobinę ponury ton tej niecodziennej opowieści. Jeszcze innym rozważania Sebalda mogą wydać się trochę naiwne i niedojrzałe, chociaż pewnie znajdą w nich ślad swoich własnych, dawnych refleksji.

Tak czy inaczej, jest to książka warta przeczytania. Być może początek nowego roku jest idealnym momentem na sięgnięcie po tę pozycję i zastanowienie się nad naszym stosunkiem do pamięci, historii i do własnej przeszłości.



W. G. Sebald: Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka, tłum.: Małgorzata Łukasiewicz, W.A.B., Warszawa 2009.

Recenzja napisana dla serwisu Valkira i dostępna również pod tym adresem.