tag:blogger.com,1999:blog-41059395510872851192024-02-19T13:36:07.378+01:00próby niszcząceArdelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.comBlogger35125tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-70309279501757372992010-02-24T13:48:00.002+01:002010-02-24T13:57:44.265+01:00"Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu" Gregory'ego Maguire'a - recenzja<br/><p style="text-align: justify;">Ta powieść nie była tym, czego się spodziewałam. Sięgałam po nią z niejaką niechęcią, postawiona w stan pełnej napięcia gotowości tym, że jest to jedna z tych książek, które opowiadają na nowo dobrze znaną klasykę dziecięcą, starając się przy tym być zabawnymi i nowatorskimi, a będąc najczęściej tylko żenującymi. <strong><i>Wicked </i></strong>pasowało idealnie do tego schematu, gdyż przedstawiać miało historię <strong><i>Czarnoksiężnika z Krainy Oz</i></strong> <strong>L. Franka Bauma</strong> z perspektywy Złej Czarownicy z Zachodu. Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę, iż chodzi oczywiście o perypetie Dorotki, niewinnej dziewuszki z Kansas, która wyrusza do wspaniałego i strasznego Czarnoksiężnika z Oz, by ten pomógł jej wrócić do domu, a jej towarzyszy - Blaszanego Drwala, Stracha na Wróble i Tchórzliwego Lwa - obdarzył sercem, rozumem oraz odwagą. Cóż, czy z tej opowieści da się wycisnąć coś świeżego i wciągającego? Miałam wątpliwości. Wątpliwości te jeszcze się zwiększyły, gdy otworzyłam książkę i w pierwszym słowie pierwszego zdania prologu zobaczyłam rażący błąd gramatyczny...</p> <div> </div> <p style="text-align: justify;">Ale, jak już pisałam, ta powieść okazała się nie być tym, czego oczekiwałam. Im dalej zagłębiałam się w lekturę, tym bardziej byłam zdumiona i zaskoczona. <strong>Gregory Maguire</strong> nie przerobił klasycznej opowieści, żerując na niej jak pijawka - w zamian za to stworzył on coś zupełnie nowego i czarującego, pozwalając oryginalnej historii rezonować gdzieś w tle. W <strong><i>Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu</i></strong> odmalowany jest cały, złożony i porywający świat, daleko wykraczający poza prościutkie bajkowe ramy <strong><i>Czarnoksiężnika z Krainy Oz</i></strong>. Mamy tu tętniącą życiem krainę, zamieszkaną przez różne rasy ludzi i Zwierzęta (które w odróżnieniu od zwierząt mają duszę i potrafią mówić, a niektóre z nich nawet wykładają na uniwersytecie). Mamy tu też ciemną politykę, napięcia międzyrasowe, terroryzm, teologiczny fundamentalizm, powstania, różnorakie doktryny religijne, magię, romans, walkę o prawa Zwierząt... Krótko mówiąc: spotkamy się tu z oszałamiającą i barwną wizją świata.<br /></p> <p style="text-align: justify;">No i jest oczywiście tytułowa Zła Czarownica, zwana Elfabą. Czy zawsze była zła? Jak doszło do tego, że taką się stała? Dzięki <strong>Maguire'owi</strong> poznamy pełną historię tej fascynującej postaci, począwszy od jej trudnego dzieciństwa (gdy człowiek rodzi się z zieloną skórą, nie ma lekko z rodziną i rówieśnikami) po tragiczny dzień, w którym Dorota przybyła do jej zamku w Winkusie. Dawno już nie czytałam żadnej książki, w której główna bohaterka byłaby tak żywo odwzorowana, taka przekonująca i tak złożona.<br /></p> <p style="text-align: justify;">Nie należy więc obawiać się tej książki. Nie ma tu odgrzewanych schematów, a nic, co się dzieje nie jest proste ani jednoznaczne. Powieść napisana jest lekko i z humorem, chociaż zahacza o poważne zagadnienia, choćby takie, jak pochodzenie i natura zła. Po sięgnięciu po <strong><i>Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu</i></strong> już nigdy nie spojrzycie na opowieść o Dorotce z Kansas i jej Rubinowych Bucikach tak samo.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><hr />Gregory Maguire: Wicked: <span style="font-style: italic;">Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu</span>, tłum. Monika Wyrwas-Wiśniewska, <a href="http://www.initium.pl/">INITIUM</a> 2010. Recenzja napisana dla serwisu <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkiria</a>.<hr />Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-79489420977899076212010-02-22T03:42:00.004+01:002010-02-22T03:46:47.981+01:00Feliks W. Kres "Grombelardzka legenda" - recenzja drugiego tomu<br/><p style="text-align: justify;">Drugi tom <strong><i>Grombelardzkiej Legendy</i></strong> <strong>Feliksa W. Kresa</strong> przenosi nas z serca gór do Grombu, stolicy Drugiej Prowincji. W części tej mniej jest włóczęg po bezdrożach i groźnych rozbójników, bo Król Gór opuścił swoje włości, żeby zasmakować spokojnego i wygodnego życia w Dartanie, a Karenira, słynna Pani Gór, jest już kobietą w sile wieku, przedwcześnie postarzałą i trochę znużoną trudami życia. Ale nie oznacza to, że Grombelard zmienił się w sielankową krainę, mlekiem i miodem płynącą. Wręcz przeciwnie.</p> <div> </div> <p style="text-align: justify;">Zniknięcie Basergora-Kragdoba i jego kociego zastępcy zmieniło układ sił w Górach Ciężkich. Kaga, do niedawna podwładna Kragdoba, nie ma się już kogo obawiać i zuchwale sięga po władzę nad grombelardzkimi rzezimieszkami. A ponieważ nie posiada charyzmy Króla Gór, podporządkowuje sobie ludzi strachem i przemocą. Jej dzikość i okrucieństwo powodują, że przylega do niej przydomek Hel-Krehiri - Pani Łez. Lecz to dopiero początek kłopotów.<br /></p> <p style="text-align: justify;">W górach zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a na ulicach miast panuje zamęt. Powiada się, że Łowczyni postradała rozum w walce z wrogą potęgą. Słychać pogłoski, że najlepszy koci oddział grombelardzkiej gwardii przepadł bez śladu gdzieś w górach. Niepokój szerzy się w prowincji, podczas gdy Książę Przedstawiciel N.R.M. Ramez jest zupełnie bezczynny i tylko godzinami przesiaduje w swojej komnacie, w której podobno studiuje tajemnicze księgi...<br /></p> <p style="text-align: justify;">Druga część <strong><i>Grombelardzkiej Legendy</i></strong> wydaje się odrobinę lepsza od swojej poprzedniczki. Przede wszystkim więcej tu napięcia i trochę więcej spójności, co wszystkich miłośników <strong>Kresa</strong> powinno ucieszyć. Dodatkowo, ciekawie przedstawiona jest sprawa przemijania. Karenira, którą poznaliśmy jako młodą, niedoświadczoną panią oficer, jest teraz dojrzałą kobietą i na wiele spraw patrzy inaczej niż poprzednio. Ale nie tylko ona się zmieniła. Zmienił się cały świat. Starzy przyjaciele są daleko, góry nie są już takie jak dawniej, a wszystko, czego Kara dokonała w swym życiu, zaczyna pomału zmieniać się w legendę. Grombelardzką Legendę.<br /></p> <div style="text-align: justify;">Ale to oczywiście jeszcze nie koniec historii. Wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi, a niebanalne życie Pani Gór potrzebuje przecież niebanalnego podsumowania. Tym bardziej, że jej los jest na zawsze związany z tym mokrym, kamienistym krajem i... z Prawami Całości. Dlatego też warto sięgnąć po kolejny tom mrocznej sagi <strong>Feliksa W. Kresa</strong>. Teraz, kiedy ważą się losy Grombelardu. </div><br /><hr />Feliks W. Kres: <span style="font-style: italic;">Grombelardzka legenda</span>, tom II, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2009.<hr />Recenzja napisana dla serwisu <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkiria</a>.Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-62406845570898146392010-02-18T17:37:00.003+01:002010-02-18T17:46:03.521+01:00Feliks W. Kres "Grombelardzka Legenda" - recenzja pierwszego tomu<br/><div style="text-align: justify;">Grafitowe niebo ciężko zwiesza się nad ostrymi jak brzytwa skałami. Ta kamienna pustynia jest prawie bezludna, jeśli nie liczyć band świetnie zorganizowanych rozbójników i nielicznych, wysoko położonych osad, zamieszkanych przez twardych, nieufnych górali. A w każdym miejscu na nieuważnego piechura czyhają zasadzki, zwodnicze ścieżki, niebezpieczne przejścia i oczywiście… zabójcze sępy. Gęste, ołowiane chmury prawie nigdy się nie rozwiewają, więc zbłąkany wędrowiec może porzucić nadzieję na przewodnictwo gwiazd. Jeśli stracił orientację w terenie, może liczyć jedynie na niekończący się deszcz, bezwzględnie smagający go lodowatymi strugami, bo tylko to jest pewne w tej nieprzyjaznej górskiej krainie.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Trzecia część <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Księgi Całości</span> <span style="font-weight: bold;">Feliksa W. Kresa</span> opowiada właśnie o tej ponurej części Szereru, najdzikszej ze wszystkich prowincji Wiecznego Cesarstwa. Czytelnicy długo musieli czekać na wznowienie<span style="font-style: italic; font-weight: bold;"> Grombelardzkiej Legendy</span>. W tym czasie książka ta obrosła w prawdziwą legendę, głównie z powodu trudności, jakie przysparzało jej zdobycie. Teraz fani mogą się cieszyć nowym, eleganckim, dwutomowym wydaniem powieści.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">W pierwszej części <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Grombelardzkiej Legendy</span> poznajemy młodą armektańską łuczniczkę Karenirę. Stanie się ona spoiwem, bohaterką łączącą w jedną całość zamieszczone w książce opowiadania i nowele. Bo chociaż trzecia część <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Księgi Całości</span> jest teoretycznie powieścią, to widać wyraźnie, że stworzona została z osobnych, w zasadzie niezależnych opowieści. Zabieg ten rzuca się w oczy choćby przez to, że często w kolejnych historiach czytelnikowi przypominane są zdarzenia i fakty, które już doskonale zna. Trzeba przyznać, że po pewnym czasie staje się to trochę męczące.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Ciekawe jest to, że w tomie tym zawartych jest sporo nawiązań do <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Północnej granicy</span> i <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Króla Bezmiarów</span>, lecz są to nawiązania bardzo subtelne, ograniczające się zwykle do wprowadzenia bohaterów znanych z poprzednich części (jak Król Gór Basergor-Kobal i jego prawa ręka, czyli kot L.S.I. Rbit czy komendant R.W. Ambegen), ale nie obligujące czytelnika do znajomości wcześniejszych tomów sagi. W gruncie rzeczy może nawet i lepiej, aby ich nie znał, bo <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Grombelardzka Legenda</span> jest dużo słabsza od swoich poprzedniczek i może przynieść pewne rozczarowanie tym, którzy zdążyli zachwycić się świeżością <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Północnej granicy</span> czy porywającą, pełną napięcia akcją<span style="font-style: italic; font-weight: bold;"> Króla Bezmiarów</span>.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Z drugiej jednak strony przynosi ona wiele nowych informacji na temat świata stworzonego przez <span style="font-weight: bold;">Kresa</span>. Dla przykładu po raz pierwszy tak dokładnie opisany jest trzeci obdarzony rozumem gatunek Szereru, czyli sępy. Dzięki temu tomowi możemy bliżej przyjrzeć się tym dziwnym, pogardzanym i nienawidzonym przez wszystkich stworzeniom. Dowiadujemy się, w jaki sposób polują i dlaczego zarówno ludzie, jak i koty patrzą na nie z taką wzgardą. Mamy też w tej części więcej napomknień o tradycji i obyczajach różnych prowincji Wiecznego Cesarstwa, odnajdziemy tu nawet informacje wyjaśniające przyczyny, dla których małżeństwa Armektanek z Dartańczykami są zwykle skazane na niepowodzenie… Krótko mówiąc, znajdziemy tu dużo wiadomości, które ucieszą każdego wielbiciela świata Szereru, sprawiając, że świat ten będzie pełniejszy i bardziej zrozumiały.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Pierwszy tom <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Grombelardzkiej Legendy</span> jest więc książką wzbudzającą we mnie dość ambiwalentne uczucia. Choć warsztat pisarski<span style="font-weight: bold;"> Kresa</span> stoi jak zwykle na bardzo wysokim poziomie, opisany świat jest pełen głębi i interesujących szczegółów, a bohaterowie są żywi i wielowymiarowi, to jednak czegoś tu zabrakło. Płynności? Napięcia? Jakiejś tajemnicy? Trudno mi powiedzieć. Mimo wszystko jest to książka, po którą warto sięgnąć. Bo mając nawet na uwadze to, że jest ona niezaprzeczalnie słabsza od poprzednich części, nie tak wciągająca i chwilami zbija z tropu mało finezyjnymi przejawami mizoginizmu, to jednak stanowi ona dość interesującą lekturę. </div><br /><br /><hr /><div style="text-align: justify;">Feliks W. Kres: <span style="font-style: italic;">Grombelardzka legenda</span>, tom I, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2009.<br /></div><hr /><a href="http://valkiria.net/index.php?p=articles&area=1&id=15435&type=review"><br />Recenzja dostępna również w serwisie Valkiria.</a>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-44575637563587163842010-01-06T20:26:00.009+01:002010-02-18T17:20:24.561+01:00"Pierścienie Saturna" W.G. Sebalda - recenzja<br/><div style="text-align: justify;">O książce <b style="">W. G. Sebalda</b> trudno jest pisać, a to dlatego, że <b style=""><i style="">Pierścienie Saturna</i></b> nie są zwykłą powieścią. Dzieło to zbliża się raczej do eseju, zabierając czytelnika w niesamowitą podróż w przeszłość, misternie łącząc w sobie elementy historii, gawędy i fikcji literackiej. Obrazu dopełniają liczne, wykonane przez autora fotografie, luźno ilustrujące opisywane treści.</div><p></p> <p style="text-align: justify;" class="MsoNormal"><o:p></o:p>Główny bohater, alter ego pisarza, po tym, jak znalazł się w szpitalu w Norwich, wspomina długą wędrówkę po wschodniej Anglii, którą rozpoczął rok wcześniej. <b style="">Sebald</b> snuje swoją opowieść w sposób szczególny. Wolna, pełna dygresji narracja prowadzi nas nie tylko przez miejsca osobiście odwiedzone przez pisarza, ale zbacza też w odległe rejony Konga czy Chin. Na zasadzie skojarzeń uwaga autora prześlizguje się po różnych tematach, odsłaniając przed czytelnikiem mechanizmy działania naszej pamięci. Dla przykładu: dostrzeżone na plaży w Lowestoft sieci rybackie przywołują wspomnienie oglądanego w szkole czarno-białego filmu dydaktycznego, na którym widać było kołyszący się wśród ciemnych fal kuter. Wspomnienie to z kolei staje się dla <b style="">Sebalda</b> pretekstem do zagłębienia się w historię naturalną śledzia, a to znowu przywodzi na myśl szalony pomysł dwóch angielskich naukowców, którzy około roku 1870 marzyli o powszechnym oświetleniu miast dzięki rodzajowi fluorescencyjnej esencji wyciśniętej z martwych ryb.<o:p></o:p></p><p style="text-align: justify;" class="MsoNormal">Każda drobna rzecz – zapach, dźwięk, jakiś szczególny przedmiot – potrafi nakierować myśli autora na odmienny tor, przypominając jakieś miejsce, historię, dawno przeczytaną książkę czy obejrzany obraz. W ten sposób wyruszamy wraz z pisarzem w nierealną, niemal baśniową włóczęgę, w trakcie której odwiedzamy jedwabny szlak i Amsterdam, poznajemy życie <b style="">Josepha Conrada</b>, pochylamy się z zadumą nad czaszką <b style="">Thomasa Browne’a</b> (prawdopodobnego uczestnika przedstawionej na płótnie <b style="">Rembrandta</b> <b style=""><i>Lekcji anatomii doktora Tulpa</i></b><span style="">), zwiedzamy ruiny zatopionego miasta Dunwich, które w średniowieczu stanowiło jeden z największych portów Europy, cofamy się do czasów bitwy pod Waterloo…<br /></span></p><p style="text-align: justify;" class="MsoNormal"><span style="">Podróż ta wydaje się nie mieć początku ani końca i wywołuje w czytelniku wyjątkowy, refleksyjny i melancholijny nastrój. Wszystko, co pojawia się w opowieści <b style="">Sebalda</b></span>,<b style=""><span style=""> </span></b><span style="">naznaczone jest piętnem rozkładu, nietrwałością. Może jest tak, jak pisał <b style="">Oscar Wilde</b>: <i>Tragedią starości nie jest to, że człowiek się starzeje, lecz to, że pozostaje młodym</i>. Wydaje się, że pisarz nie może się pogodzić z niszczącym działaniem czasu, tym, że widzi, jak wszystko przemija, podczas gdy on czuje się nadal tym samym człowiekiem, którym był zawsze. Wspominanie przeszłości autor stosuje jako swego rodzaju egzorcyzm, bo choć świat wciąż się zmienia, to przecież pamięć pozostaje, a w niej ludzie, którzy odeszli, nadal są żywi, podupadłe rezydencje oszałamiają przepychem, a w zniszczonych wojną miastach dzieci wciąż grają w klasy, nieświadome nadciągającej katastrofy.<br /></span></p><p style="text-align: justify;" class="MsoNormal"><span style="">Prawdopodobnie każdy na jakimś etapie swego życia dochodzi do momentu, w którym jest bardzo świadomy swojej śmiertelności i przemijalności świata, momentu, w którym zdarzenia i ludzie z przeszłości stają się niebywale pociągający, a jednocześnie odlegli i nieosiągalni jak nigdy dotąd. Dla każdego, kto choć raz wpadł w podobny nastrój, <b style=""><i>Pierścienie Saturna</i></b> mogą stać się lekturą porywającą. Innych może znużyć pesymistyczny, odrobinę ponury ton tej niecodziennej opowieści. Jeszcze innym rozważania <b style="">Sebalda</b> mogą wydać się trochę naiwne i niedojrzałe, chociaż pewnie znajdą w nich ślad swoich własnych, dawnych refleksji.<o:p></o:p></span></p><p style="text-align: justify;" class="MsoNormal"><span style="">Tak czy inaczej, jest to książka warta przeczytania. Być może początek nowego roku jest idealnym momentem na sięgnięcie po tę pozycję i zastanowienie się nad naszym stosunkiem do pamięci, historii i do własnej przeszłości.</span></p><p style="text-align: justify;" class="MsoNormal"><span style=""><br /></span></p> <hr /><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;"> W. G. Sebald: <span style="font-style: italic;">Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka</span>, tłum.: Małgorzata Łukasiewicz, <a href="http://www.wab.com.pl/">W.A.B.</a>, Warszawa 2009.</div><hr />Recenzja napisana dla serwisu <a href="http://valkiria.net/">Valkira</a> i dostępna również pod<a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=15409"> tym adresem</a>.<br /><br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-88519925247021462212009-10-03T18:24:00.004+02:002010-02-18T17:20:59.337+01:00"Samotnie" Johna Crowleya - recenzja<br/><p style="text-align: justify;">Dlaczego <strong>Mojżesz</strong> wyrzeźbiony przez <strong>Michała Anioła</strong> miał rogi? Skąd wzięło się przekonanie, że Cyganie potrafią przepowiadać przyszłość? Jakie są źródła astrologii, kabały i okultyzmu? Pierce Moffett, akademicki wykładowca historii, od dłuższego czasu zadaje sobie podobne pytania. W głębi duszy czuje, że rzeczywistość kryje w sobie jakąś wielką tajemnicę. Podejrzewa także, że istnieje więcej niż jedna historia świata, a wszystkie one w jakiś zadziwiający sposób związane są z dawno zaginioną, przesiąkniętą magią i starożytną wiedzą krainą – miejscem zwanym niegdyś Ægiptem.</p> <div> </div> <p style="text-align: justify;"><strong><i>Samotnie</i></strong>, pierwszy tom tetralogii <strong><i>Ægipt</i></strong>, to zakrojona z rozmachem historia o zwykłym człowieku poszukującym odpowiedzi na niezwykłe pytania. Pierce porzuca pracę, odcina się od zabieganej miejskiej egzystencji i osiedla w małym miasteczku, które kryje w sobie wiele niespodzianek. Szukając odpowiedzi na nurtujące go wątpliwości, coraz bardziej zagłębia się w zagadki przeszłości. Między innymi z tego powodu na kartach powieści <strong>Crowleya</strong> pojawią się wielkie postacie historyczne, takie jak <strong>William Shakespeare</strong>, nadworny astrolog i krystalomanta królowej <strong>Elżbiety I</strong> <strong>John Dee</strong> czy <strong>Giordano Bruno</strong>. Ich historie staną się powieściami w powieści i opowiedziane będą w zaskakujący sposób.<br /></p> <p style="text-align: justify;"><strong>John Crowley</strong> pisze leniwie, z wielką dbałością o szczegóły, a jego warsztatu nie da się określić inaczej niż kunsztowny. Wszystko, co opisuje, okraszone jest małymi detalami życia codziennego, zwykle pomijanymi przez innych autorów, a dodającymi akcji niezwykłej realności. Drobny gest ręką, prawie niezauważalne spojrzenie, ukradkowe poprawienie ubrania... wszystkie te niedostrzegane zwykle błahostki pojawiają się w wolnej, spokojnej narracji <strong>Crowleya</strong>, zadziwiając nas swoją namacalnością.<br /></p> <p style="text-align: justify;"><strong>Stephen King</strong> przyrównał kiedyś akt pisania do spoglądania przez prawie zapomniane okno. Okno, z którego rozciąga się zupełnie zwyczajny widok, ale widziany pod niespotykanym kątem. Ta nowa perspektywa zaś zmienia to, co przeciętne, w coś niezwykłego. To właśnie robi w swoich książkach <strong>Crowley</strong> i to tym sposobem pisarz oczarowuje swoich czytelników. Ze znanej nam rzeczywistości tworzy prawie mityczną opowieść, w którą zagłębiamy się bez reszty, tracąc niezachwiane przekonanie, że świat jest takim, jakim go znamy. Warto w tym miejscu zwrócić też uwagę na fenomenalną kompozycję powieści. Jej sekrety ujawniają się stopniowo, w miarę czytania, lecz nie będę tu zdradzać jej tajemnic, by nie psuć nikomu zabawy odkrywania.<br /></p> <p style="text-align: justify;">Na koniec parę słów o wydaniu, bo choć piękne, zawiera jednak trochę przeoczonych błędów. Spora ilość literówek i innych usterek edycyjnych może niektórych lekko poirytować. Wielka szkoda, że nie udało się ich uniknąć. Przestrzegę także wszystkich przed czytaniem przedmowy <strong>Andrzeja Sapkowskiego</strong> przed przeczytaniem powieści. Zważywszy na to, że zdradza ona przynajmniej jeden fakt, który miał być tajemnicą prawie do końca książki, przedmowa ta powinna być zamieszczona raczej jako posłowie.<br /></p> <p style="text-align: justify;">Wszyscy, którym podobało się <strong><i>Małe, duże</i></strong> <strong>Crowleya</strong>, powinni być zachwyceni także i tą powieścią. Coś dla siebie znajdą w niej także ci, którzy lubią zabawy z historią, a więc fani <strong>Artura Péreza-Reverte</strong>, <strong>Umberto Eco</strong> czy choćby i <strong>Dana Browna</strong>. <strong><i>Samotnie</i></strong> to niesamowita powieść, zabierająca nas w magiczną podróż po labiryntach historii i oceanach ludzkiej myśli. Moim zdaniem to lektura obowiązkowa.</p><br /><hr /><div style="text-align: justify;">John Crowley: <span style="font-style: italic;">Samotnie</span>, tłum.: Konrad Walewski, wstęp: Andrzej Sapkowski, Solaris, Satwiguda 2008.</div><hr /><div style="text-align: justify;">Recenzja napisana dla serwisu <a href="http://valkiria.net/">Valkiria</a>. Dostępna również pod <a href="http://valkiria.net/index.php?p=articles&area=1&id=15258&type=review">tym adresem</a>.</div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-53025945597805626832009-08-15T23:11:00.004+02:002009-08-18T01:50:57.620+02:00"Król Bezmiarów" Feliksa W. Kresa - recenzja<br/><div style="text-align: justify;">Piraci! Walki na morzu! Polityczne rozgrywki! Spiski i tajemnice! A wszystko to można znaleźć we wznowieniu uhonorowanej <span style="font-weight: bold;">Nagrodą im. Janusza A. Zajdla</span> powieści <span style="font-weight: bold;">Feliksa W. Kresa</span> pt. <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Król Bezmiarów</span>. Kto nie czytał, niech nawet nie myśli o znajdowaniu sobie wymówek, tylko szybciutko pobiegnie do najbliższej księgarni.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Król Bezmiarów</span>, po raz pierwszy wydany w 1992 roku nakładem wydawnictwa <span style="font-weight: bold;">Aurora</span>, był debiutancką powieścią <span style="font-weight: bold;">Kresa</span>. Książka ta potwierdza obiegową opinię, mówiącą o tym, że pisarz jest bardziej rzemieślnikiem niż artystą, ale co ciekawe – nie jest to wcale obelga. Dlaczego? Ponieważ <span style="font-weight: bold;">Kres</span> naprawdę zna się na tym, co robi! Może nie znajdziemy tu głębokich przemyśleń filozoficznych, może nie doszukamy się pięknego przesłania i drugiego dna, lecz sięgając po <span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Króla Bezmiarów</span>, dostaniemy kawał dobrej, wciągającej rozrywki.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Będziemy mogli przemierzać niebezpieczne wody Bezmiarów razem z legendarnym piratem zwanym Demonem Walki, poznamy spiskujące kobiety, które są równie piękne, jak zabójcze, z zapartym tchem zaczniemy śledzić zwroty akcji i coraz to nowe zdrady i układy… W tej wspaniałej powieści leje się prawdziwa krew, a bohaterowie nie wiedzą, co to litość czy skrupuły. Świat<span style="font-weight: bold;"> Kresa</span> jest szorstki, czasem brutalny, niczego nie udaje, niczego nie cenzuruje. Każda karta powieści przynosi nam kolejny dreszczyk emocji, budzi nowe domysły, zmusza do zastanowienia nad tym, kto jaki może mieć interes i kto kogo tak naprawdę wrabia.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">No i na co czekasz, czytelniku? Jazda! Do żagli! Chwytaj w rękę <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Króla Bezmiarów</span> i śmiało płyń w samo serce burzy rozpętanej nad Bezmiarami!<br /><br /><hr />Feliks W. Kres: <span style="font-style: italic;">Król Bezmiarów</span>, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2009.<hr /><div style="text-align: justify;"><br /><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=1&p=articles&id=15236">Ta</a> recenzja została napisana dla serwisu <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkiria</a> - najlepszej strony poświęconej fantastyce w tej części galaktyki! :D<br /></div><br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-2493836393445504402009-06-27T22:05:00.008+02:002009-08-07T20:59:21.987+02:00You are the perfect drug, czyli Nine Inch Nails w Polsce<br/><div style="text-align: justify;">Dla tych, którzy przez ostatni miesiąc żyli na Księżycu, wyjaśnię, że we wtorek, 23. czerwca, był w Poznaniu koncert <span style="font-weight: bold;">Nine Inch Nails</span>. Wreszcie można było usłyszeć ich we własnym kraju! To zabawne, kiedy się wspomina, że dwa lata temu, po koncercie w Pradze, żegnaliśmy się z ludźmi słowami: "To do zobaczenia na następnym NIN. Może w Polsce?". Kto by wtedy pomyślał, że to może NAPRAWDĘ się wydarzyć? :)<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Nie mam siły szczegółowo opisywać wrażeń z koncertu, ale było niesamowicie. Świetna, niecodzienna setlista, fantastyczny występ zespołu i niezrównana publiczność. O fanach na koncercie dodam jeszcze parę słów, bo byli wspaniali - śpiewali, klaskali, bawili się, szaleli, a kiedy trzeba - także cichutko i w skupieniu słuchali. To nieprawdopodobne, jak bardzo publiczność współtworzyła widowisko, odpowiadając na każdy ruch zespołu, na każdy gest <span style="font-weight: bold;">Trenta</span>. Pozwolę sobie przekleić filmik z <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Head Like A Hole</span>, nakręcony przez <span style="font-weight: bold;">Karola Orzechowskiego</span>, który bardzo wiernie oddaje atmosferę tego koncertu. Posłuchajcie, jak publiczność wyśpiewuje refren, zobaczcie, jak podnosi łapki za każdym razem, kiedy łapki podniesie <span style="font-weight: bold;">Reznor</span>...<br /></div><div style="text-align: center;"><br /><object width="450" height="275"><param name="allowfullscreen" value="true"><param name="allowscriptaccess" value="always"><param name="movie" value="http://vimeo.com/moogaloop.swf?clip_id=5317954&server=vimeo.com&show_title=1&show_byline=1&show_portrait=0&color=&fullscreen=1"><embed src="http://vimeo.com/moogaloop.swf?clip_id=5317954&server=vimeo.com&show_title=1&show_byline=1&show_portrait=0&color=&fullscreen=1" type="application/x-shockwave-flash" allowfullscreen="true" allowscriptaccess="always" width="400" height="225"></embed></object></div><p style="text-align: justify;"><a href="http://vimeo.com/5317954">Nine Inch Nails - Head Like A Hole (Live), 23.06.2009, Poznań, Poland</a> from <a href="http://vimeo.com/user1328403">Karol Orzechowski</a> on <a href="http://vimeo.com/">Vimeo</a>.</p><br /><br />Setlista:<br /><ul><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=cM9mi0ZmVbY&feature=channel">Home</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=cM9mi0ZmVbY&feature=channel">Terrible Lie</a></li><li>Discipline</li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=FFODZID4JNw">March Of The Pigs</a></li><li><a href="http://www.vimeo.com/5337499">Metal</a></li><li><a href="http://www.vimeo.com/5323200">Reptile</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=5M8PM30wR4k">The Becoming </a> ["No ja się pytam!" :D] *<a href="http://www.youtube.com/watch?v=5M8PM30wR4k"><br /></a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=cAOefUbCa_Q&feature=channel">I'm Afraid Of American</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=X-Bfvcn63wM">Burn</a></li><li>Gave Up</li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=jmPv5bK7PsM&feature=related">La Mer</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=QnaB36Ynzrs&feature=related">The Fragile</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=a1z5BHjHV2E&feature=related">Banged and Blown Through</a></li><li>Non-Entity</li><li>Gone Still</li><li>The Way Out Is Through</li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=Gyy90kZMUgA&feature=channel">Mr. Self Destruct</a></li><li>Wish</li><li>Survivalism</li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=g7NFyvnq120&feature=related">The Hand That Feeds</a></li><li><a href="http://www.vimeo.com/5317954">Head Like A Hole</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=JML9Fy-sikc&feature=related">Echoplex (remix heheh)</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=Yy9RgoB1Zco&feature=channel">The Good Soldier</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=4f4jXtErT7o&feature=related">The Day The World Went Away</a></li><li><a href="http://www.youtube.com/watch?v=rJGqAiL8KMc&feature=related">Hurt</a></li></ul>* <a href="http://www.youtube.com/watch?v=fAfwR-S-vwo&feature=related">Trent! Szaleńcze! :D</a><br /><br /><div style="text-align: justify;">Zaglądajcie tu, a ja będę podpinać pod utwory linki do co ciekawszych nagrań z koncertu.</div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-84325545576299244412009-05-23T20:29:00.005+02:002009-08-15T23:08:50.814+02:00"Północna granica" Feliksa W. Kresa - recenzja<br/><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">Feliks W. Kres</span> to pisarz dobrze znany, a jednak owiany mgiełką tajemnicy. Choć jest laureatem wielu nagród, w tym prestiżowej <span style="font-weight: bold;">Nagrody im. Janusza A. Zajdla</span>, niewiele o nim wiadomo, bo wysoko ceni sobie prywatność. Posiada grono zagorzałych fanów, ale także niemałą gromadkę zajadłych przeciwników. Nic w tym zresztą dziwnego, bo <span style="font-weight: bold;">Kres</span> jest pisarzem zupełnie wyjątkowym, przez co wzbudza spore emocje. Kto go jeszcze nie zna, ma teraz okazję nadrobić braki, a to dzięki wznowieniu <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Północnej granicy</span>.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Z ogromną przyjemnością sięgnęłam po tę książkę po raz kolejny. <span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Północna granica</span> jest opowieścią osadzoną w stworzonym przez <span style="font-weight: bold;">Kresa</span> od podstaw, unikatowym i fascynującym świecie, zwanym światem Szereru. Tytułowa granica jest niespokojnym miejscem na samym skraju Wiecznego Cesarstwa, w którym ścierają się dwie niepojęte, obdarzone niemal boską mocą siły – Szerń i Aler. Obie rządzą podległymi im krainami, a ich wyroki są niezrozumiałe i często bezlitosne. Istoty z drugiej strony granicy są uosobieniem obcości, a przez to wzbudzają w mieszkańcach imperium odrazę i strach. Samotna armektańska stanica z coraz większą trudnością odpiera ataki obdarzonych przez Aler rozumem stworzeń. My, czytelnicy, przypatrujemy się tym zmaganiom z pierwszej ręki, poznając indywidualne historie załogi stanicy, oglądając kolejne bitwy, ale także i codzienne, szare żołnierskie życie.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Północna granica</span> to naprawdę mocna, chwilami wstrząsająca lektura. Autor wojny nie upiększa, nie uwzniośla, nie poetyzuje. Ale w całym tym brudzie, mroku i okrucieństwie, które oglądamy, dostrzec można czasem odrobinę piękna. A ponieważ nie jest ono podkreślane nadętą wymową i piętrowymi metaforami, tym bardziej chwyta za serce. Bo oszczędny, jasny styl jest wizytówką <span style="font-weight: bold;">Kresa</span>, który daleki jest od formalnych eksperymentów i niepotrzebnego udziwniania.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Pisarz serwuje nam kawał dobrej, nienagannej warsztatowo prozy, którą cały czas stara się ulepszyć. Paradoksalnie, dowodem na perfekcjonizm <span style="font-weight: bold;">Kresa</span> może być drobny błąd, który zakradł się do tego wydania książki. Otóż jeden z bohaterów wydaje dyspozycje: "Gdybym zginął, dowodzenie przejmuje Rest. Ale tylko do końca bitwy, potem całością dowodzisz ty, Rest. Jesteś jeźdźcem, znasz teren, będziesz umiał prowadzić oddział". Skąd to dziwne, absurdalne powtórzenie imienia i kto tak naprawdę miał dowodzić? Ano odpowiedź znajdziemy w wydaniu <span style="font-weight: bold;">Trickstera</span> z 1995 roku, w którym fragment ten wygląda następująco: "Gdybym zginął, dowodzenie przejmuje Rest. Ale tylko do końca bitwy, potem całością dowodzisz ty, Drwalu. W oddziale jest więcej piechoty, niż jazdy i lepiej, żeby dowodził piechur". Pisarz widocznie przemyślał rozkaz i stwierdził, że logiczniejsze jest, by w bitwie dowodził ciężkozbrojny, natomiast w terenie – jeździec. Tylko wprowadzając tę kosmetyczną zmianę, zapomniał zmienić imię w pierwszym zdaniu. Ale ta jedna drobna pomyłka daje czytelnikowi wskazówkę co do tego, jak nieustająco <span style="font-weight: bold;">Kres</span> pracuje nad swoimi tekstami, by puścić w świat powieść coraz lepszą.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Warto jeszcze dodać, że autor <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Północnej granicy</span> ma niespotykaną umiejętność kreowania pełnokrwistych, zróżnicowanych charakterologicznie bohaterów i realistycznego przedstawiania ich wewnętrznych rozterek. Jest to o tyle ważne, że powieść ta w dużej części opowiada o konflikcie między powinnością jednostki a niezbadanymi wyrokami Szerni, jak również o tym, jak postrzegamy obcość, inność i jak na nią reagujemy.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Sięgnijcie po tę książkę, jeśli macie śmiałość wkroczyć do mrocznego świata wykreowanego przez <span style="font-weight: bold;">Feliksa W. Kresa</span>. Warto.<br /><br /><hr />Feliks W. Kres: <span style="font-style: italic;">Północna granica</span>, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2009.<br /><hr />Ta recenzja została napisana dla serwisu <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkiria</a> i jest dostępna po <a href="http://valkiria.net/index.php?p=articles&area=69&id=15090&type=review">tym </a>adresem.<br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-39254137567866345582009-05-19T20:27:00.004+02:002009-08-15T23:10:52.720+02:00Stephen King na wielkim ekranie - recenzja<br/><div style="text-align: justify;">Książki <span style="font-weight: bold;">Stephena Kinga</span> zawsze cieszyły się wielkim powodzeniem. Bardzo wiele z nich zostało zekranizowanych i jako filmy również odniosły znaczny sukces, zadowalając zarówno krytyków, jak i publiczność. Któż z nas nie pamięta <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Misery</span>, <span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Lśnienia</span> czy <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Miasteczka Salem</span>? I oto pojawia się na naszym rynku antologia <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Stephen King na wielkim ekranie</span>, zawierająca pięć słynnych opowiadań, na podstawie których nakręcono takie filmy jak <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Krainę wiecznego szczęścia</span> z <span style="font-weight: bold;">Anthony Hopkinsem</span>, obsypany nagrodami <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Skazani na Shawshank</span> czy <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">1408</span> <span style="font-weight: bold;">Mikaela Håfströma</span>.<br /><br />W ręce czytelników trafia ładnie wydana książka, która na pewno sprawi przyjemność nie tylko miłośnikom horrorów. A to dlatego, że każde z pięciu opowiadań niesie ze sobą zupełnie inny klimat i nastrój. Można tu znaleźć tak piękne, pełne nadziei, wzruszające opowiadanie non-fiction (<span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Skazani na Shawshank</span>), jak i napawającą niepokojem opowieść o wyznawcach przerażającego kultu (<span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Dzieci kukurydzy</span>). W tomie znajduje się również fantastyczne, sprawnie napisane opowiadanie o pokoju hotelowym (<span style="font-style: italic; font-weight: bold;">1408</span>), które najprawdopodobniej sprawi, że już nigdy nie będziecie patrzeć tak samo na noclegi poza domem. Jest tu także fragment powieści <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Serca Atlantów</span> (<span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Mali ludzie w żółtych płaszczach</span>), który zawiera historię pewnego dorastającego chłopca zaprzyjaźniającego się z tajemniczym, starszym panem. Stosunkowo najsłabsze jest opowiadanie pt. <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Maglownica</span>. Może dlatego, że nawiedzona przez krwiożercze bóstwo maszyna wzbudza we mnie raczej rozbawienie niż strach. Ale jak pisał sam <span style="font-weight: bold;">Stephen King</span>: "nadal jednak będę się upierał, że to najlepsze istniejące opowiadanie, w którym urządzenie z pralni ucieka pod presją". Może i racja.<br /><br />Opowiadania poprzedzone są krótkimi notkami od autora, w których odkrywa on kulisy ich powstania i historie kryjące się za ich filmowymi adaptacjami. Całość zbioru to naprawdę przyjemna, lekka lektura i z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu. Szkoda tylko, że w tomie nie znalazło się miejsce na jeszcze jedno opowiadanie, a mianowicie na <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Sekretne okno, sekretny ogród</span>. Historia ta została zekranizowana w 2004 roku, a w rolę Morta Rainey’a wcielił się nieoceniony <span style="font-weight: bold;">Johnny Depp</span>. Moim zdaniem to trzymające w napięciu opowiadanie pasowałoby do antologii lepiej niż, dajmy na to, <span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Maglownica</span>. I rozszerzyłoby jej zakres gatunkowy dodatkowo o thriller. Ale przecież nie można mieć wszystkiego.<br /><br />Każdy miłośnik <span style="font-weight: bold;">Kinga</span> i każdy miłośnik kina powinien sięgnąć po tę książkę. Tym bardziej, jeśli zna filmy, których scenariusze opierają się na znajdujących się w niej historiach. Warto sprawdzić i porównać kinową adaptację z literackim oryginałem. Kto wie, może parę rzeczy jeszcze was zaskoczy…<br /><br /><hr />Stephen King: <span style="font-style: italic;">Stephen King na wielkim ekranie</span>, tłum. P. Braiter, M. Mazan, M. Wroczyński, A. Nakoniecznik, Z. A. Królicki, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.<br /><hr />Ta recenzja została napisana dla <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a> i jest również dostępna w <a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=3&p=articles&id=15089">tym</a> miejscu.<br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-62619337424663835732009-04-15T21:08:00.005+02:002009-04-18T13:10:35.511+02:00"Kisuny" Artura Baniewicza - recenzja<br/><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">„Kisuny” Artura Baniewicza</span> to książka magiczna. Przynajmniej w pewnym sensie. Otóż to Książka-Która-Się-Nie-Kończy. Liczy sobie 551 stron, a wydaje się mieć co najmniej 2 000. Jakby po każdej przeczytanej stronie jakaś nadprzyrodzona, niezrozumiała siła doklejała od spodu dwie kolejne. Chyba każdy z nas zna uczucie swego rodzaju smutku i niedosytu, kiedy dociera do końca dobrej powieści, więc w zasadzie magiczne zwiększanie objętości książki mogłoby być zaletą. Ale nie jest.<br /><br />Wybaczcie tę odrobinę złośliwości, ale wynika ona z tego, że już dawno nie zawiodłam się na książce aż tak bardzo. Bo też nic nie zwiastowało katastrofy. Artur Baniewicz to pisarz już dosyć dobrze znany. Jest autorem cyklu fanstasy o czarokrążcy <span style="font-weight: bold;">Debrenie z Dumayki</span> i paru książek sensacyjno-militarnych (m. in. <span style="font-weight: bold;">„Drzymalski przeciw Rzeczpospolitej”</span> i <span style="font-weight: bold;">„Dobry powód, by zabijać”</span>), które spotkały się z ciepłym przyjęciem mediów. Temat najnowszej książki Baniewicza także zachęcał do lektury. Mamy niedaleką przyszłość. Obwód Kalingradzki odłącza się od Rosji i toczy z nią wojnę. W tym czasie do Kisun trafia grupa Rosjanek, które wiedzą więcej, niż powinny. Rozpoczyna się zacięta walka o to, kto dotrze do nich pierwszy. Tym samym spokojna mazurska wieś staje się centrum wydarzeń, które zaważyć mogą na losach całej Europy. W obronie rosyjskich uciekinierek staje polski przemytnik Janusz Krechowiak i bezkompromisowa porucznik Marzena Pawluk ze Straży Granicznej. Niezły pisarz, niezły pomysł na fabułę, więc w czym problem?<br /><br />Między innymi w słabej kompozycji. Książka sprawia wrażenie, jakby składała się z dwóch bardzo luźno ze sobą związanych części. Trochę tak, jakby pierwsze 150 stron pochodziło z zupełnie innej powieści, choć opisującej przygody tego samego bohatera. Myślę, że efekt końcowy byłby zdecydowanie lepszy, gdyby autor trochę tę część zredukował. Albo odwrotnie – zdecydował się na jej rozbudowanie i wydanie w osobnym tomie, zamiast doklejać ją do właściwej akcji <span style="font-weight: bold;">„Kisun”</span>.<br /><br />Powiada się, że <span style="font-weight: bold;">Baniewicz</span> pisze swoje książki z niespotykanym rozmachem. <span style="font-weight: bold;">„Kisuny”</span> nie są pod tym względem wyjątkiem. Tylko że akcja, choć wartka, chwilami niesamowicie nudzi. Zmieniają się ludzie, zmieniają się lokacje, a ja miałam wrażenie, że wciąż oglądam jedną i tę samą scenę.<br /><br />Zawód sprawiają także kreacje kobiece. Zaskakujące jest to, że żadna z występujących w książce dziewczyn nie zachowuje się jak kobieta. Na dodatek większość z nich jest do siebie podobna. Z tego też powodu bardzo trudno było mi uwierzyć w realność bohaterek. Co ciekawe, postacie mężczyzn wykreowane są zdecydowanie lepiej i barwniej, a ich charakterologiczne zróżnicowanie oraz wielowymiarowość imponują. Szkoda, że sztuka ta nie udała się i przy opisach bohaterek.<br /><br />Trzeba jednak zaznaczyć, że <span style="font-weight: bold;">„Kisuny” Baniewicza</span> to książka sensacyjno-wojenna, a akurat na wojskowości autor się zna. Wszystkie jego opisy tchną fachową pewnością siebie, a fabuła powieści skonstruowana jest z niezwykłą dbałością o realia. Dlatego też mimo wszystko polecam tę książkę zagorzałym miłośnikom militariów. Myślę, że znajdą w niej coś dla siebie, a na wszelkie inne niedociągnięcia przymkną oko.<br /><br /><hr /><span style="font-size:100%;">Artur Baniewicz: <span style="font-style: italic;">Kisuny</span>, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2008.</span><hr /><br />Artykuł napisany dla <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index"><span style="font-weight: bold;">Valkirii</span></a> i dostępny <a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14981">po tym adresem</a>.<br /><p></p> </div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-3532553849548866362009-04-07T23:15:00.006+02:002009-04-07T23:23:07.798+02:00Digg Dialogg: Trent Reznor<br/><div style="text-align: justify;">Świetny wywiad z <span style="font-weight: bold;">Trentem Reznorem</span> z <a href="http://nin.com/">Nine Inch Nails</a>. Naprawdę polecam.<br /></div><br /><embed type="application/x-shockwave-flash" src="http://revision3.com/player-v2997" allowfullscreen="true" width="520" height="277"></embed>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-23565190064397252582009-02-01T18:45:00.002+01:002009-03-31T20:55:48.767+02:00Co łączy berserkerów i krasnoludki, czyli w jakich grzybach mieszkają smerfy<br/><div style="text-align: justify;">Tekst ten miał być pierwotnie sprostowaniem (czy może raczej uściśleniem) informacji przytoczonych przez <span style="font-weight: bold;">Macieja Nowaka-Kreyera</span> w artykule <span style="font-weight: bold;">„Dzikie wojsko”</span> (<span style="font-weight: bold;">„Fenix”</span> 3 (92) 2000), wysłanym wyłącznie do autora, ale w trakcie pisania rozrósł się i pomyślałem, że może on zainteresować innych, zwłaszcza że ma on związek z fantastyką. Nie jest moim celem zachęcanie do stosowania narkotyków, wiary w pogańskich bogów ani nic innego, co mogłoby według niektórych ludzi ściągnąć zgubę na nasze społeczeństwo.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">Maciej Nowak-Kreyer</span> pisze o berserkerach, że w stan szału bitewnego wprowadzili się oni „gryząc tarcze, pijąc własny mocz i zażywając naturalne środki pobudzające”. Zanim doczytałem do ostatniej z wymienionych (a wyrażonej dość enigmatycznie) przyczyny, zdążyłem uśmiać się do łez: przed moimi oczami stanął zastęp olbrzymich, okutanych w skóry wojowników z zapałem wgryzających się w drewno tarcz i popijających własne, za przeproszeniem, siki. A potem, wprawiwszy się już w stan bojowego szału, z wykrzywionymi obrzydzeniem twarzami, rzucali się do walki. Śmieszne, co?<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Ale wbrew pozorom, wizja ta nie jest taka znowu absurdalna. Więcej: jest bliska prawdy – jednak pominięty jest tu pewien bardzo istotny szczegół. Mocz, który pili berserkerzy, rzadko bywał ich własny! A w dodatku to właśnie on był owym tajemniczym „naturalnych środkiem pobudzającym”! Brzmi to jeszcze dziwniej, prawda? Już tłumaczę.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Według wszelkiego prawdopodobieństwa, środkiem, który stosowano do wprowadzenia się w stan szału bitewnego, była ozdoba naszych lasów – grzyb <span style="font-style: italic;">Amanita Muscaria</span>, znany lepiej jako muchomor czerwony. Jest on znanym od wieków halucynogenem, stosowanym podczas obrzędów magicznych na terenach Finlandii, Syberii, a także, prawdopodobnie, w całej północno-wschodniej Europie, włącznie z Polską. Zawarty w nim alkaloid (<span style="font-style: italic;">muscimol</span>) w dużej dawce powoduje stan całkowitego oderwania się od rzeczywistości, skrajną nadpobudliwość ruchową, halucynacje, zmniejszenie wrażliwości na ból <span style="font-size:85%;">[1] </span>, czasową utratę pamięci i wiele innych efektów, do których jeszcze wrócimy (lub nie). Łatwo można sobie wytłumaczyć, że znajdując się pod wpływem muchomorów, berserkerzy rozmawiali z Odynem, dokonywali czynów z pozoru niewykonalnych, a w trakcie walki atakowali zarówno przyjaciół, jak i wrogów.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">No tak – może ktoś powiedzieć – wszystko pięknie, ale co ma do tego mocz?<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Otóż muchomory mają tę specyficzną właściwość, że większość substancji aktywnych w nich zawartych przechodzi przez organizm człowieka niezmieniona i może być ponownie wykorzystana przez następną osobę (lub przez tę samą, pod koniec podróży, dla przedłużenia efektu). Ale tutaj narzuca się następne pytanie. Po co mieliby berserkerzy pić czyjeś siuśki, zamiast samemu zjeść grzybka? Powód jest prosty – muchomory nie rosną na terenach, na których mieszkali wikingowie, i musiały być sprowadzane „zza granicy”. Istniały podobno szlaki handlowe, łączące przylądek Taigonos <span style="font-size:85%;">[2] </span>i Kamczatkę, skąd je eksportowano w zamian za renifery. A ceny były ogromne – podobno za jeden grzybek płacono jednym zwierzęciem. Nic więc dziwnego, że w ramach oszczędności co młodsi i biedniejsi wojownicy musieli zadowolić się towarem „z drugiej ręki”, jakkolwiek niecelne byłoby w tym przypadku to wyrażenie… Inna sprawa, że otrzymali już produkt wstępnie „przefiltrowany” i pozbawiony części szkodliwych substancji.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Co mają do tego wszystkiego krasnoludki?<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">A czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego są to właśnie krasno-ludki? I czemu mieszkają w domkach z grzybów? Podpowiem, że jednym z ciekawszych efektów spożycia muchomorów są zaburzenia w postrzeganiu wielkości (w tym także uczucie zmniejszania lub powiększania się). Jest więc bardzo możliwe, że nasze rodzime krasnoludki (w odróżnieniu od germańskich dwarves, które są całkiem duże i wcale a wcale nie ubierają się na czerwono) powstały w głowie jakiegoś twórczego człowieka podczas grzybowej wycieczki. Niektórzy badacze (etnografowie i etnomykolodzy – tak, jest taka nauka) twierdzą, że w czasach pogańskich cała północno-wschodnia Europa stosowała w swoich magicznych obrzędach grzyby halucynogenne. Na poparcie tej tezy dają przykłady wielu współcześnie istniejących prymitywnych kultur, w których halucynogeny stosowane są w trakcie obrzędów magicznych – jak choćby T<span style="font-style: italic;">eonanacatl</span>, <span style="font-style: italic;">Ololiuhqui</span> czy <span style="font-style: italic;">Coatl Xoxouhqui</span>, używane przez <span style="font-style: italic;">curandera</span> wśród meksykańskich Indian, a których odkrycie przyczyniło się do zainteresowania etnografów i farmaceutów magicznymi obrzędami cywilizacji plemiennych.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Muszę powiedzieć, że im bardziej zagłębiam się w ten temat, tym natrętniej nasuwała mi się myśl, że u podstaw wielu mitologii (a przynajmniej ich elementów) mogą leżeć środki halucynogenne. Jest to bardzo kusząca teza, gdyż pozwala w bardzo prosty sposób wytłumaczyć zjawiska prowadzące do powstania wielu mitycznych postaci i ponadnaturalnych istot. Oczywiście nie wierzę, że rozwój tych wierzeń był stymulowany wyłącznie przez środki odurzające, ale wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że zgodnie z zasadą brzytwy <span style="font-weight: bold;">Ockhama </span>(pamiętacie <span style="font-weight: bold;">„Kontakt”</span>?), maczały one w tym swoje palce, korzonki, listki i trzonki…<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Świat przeszłości, jaki ujrzałem, biorąc za prawdziwe wyrażone tu przypuszczenia, wydał mi się zdecydowanie bardziej niebezpieczny, mroczny (choć to akurat niekoniecznie), ciekawy i …realny niż ten postrzegany dotychczas. I nawet jeśli teorie te są błędne, to może staną się inspiracją do stworzenia przez kogoś takiego świata, w którym będą prawdziwe.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">A na zakończenie chciałbym podzielić się perełką, którą znalazłem w trakcie pisania tego tekstu. Przez cały czas chodziło mi po głowie zmniejszanie się i powiększanie… i:<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"> </div><blockquote><div style="text-align: justify;"><span style="font-size:85%;">– Od jednej strony się rośnie, od drugiej – maleje.<br />„Od jednej i drugiej strony, ale czego?” – pomyślała Alicja.<br />– Grzyba – odpowiedział pan Gąsienica, jak gdyby usłyszał pytanie, po czym znikł w trawie.<br />Alicja przypatrywała się przez chwilę grzybowi, starając się rozróżnić dwie strony, o których mówił pan Gąsienica. Ale jak to zrobić, skoro grzyb był okrągły? Na koniec objęła do rękami, jak najdalej mogła, i odłamała po kawałku z obu końców.<br />Jak teraz odróżnić te kawałki? – zapytała Alicja odgryzając odrobinę grzyba z prawej ręki. W tej samej chwili poczuła gwałtowny ból: kurcząc się stuknęła podbródkiem o kolano!<br />(<span style="font-weight: bold;">Lewis Carroll</span> <span style="font-weight: bold;">„Alicja w krainie czarów”</span>, tłum. Antoni Marianowicz)<br /></span></div></blockquote><br /><div style="text-align: justify;">P. S. Nie chciałbym, żeby po przeczytaniu tego tekstu ktoś struł się muchomorami, więc apeluję o rozsądek. Podkreślam przy tym, że właściwości halucynogenne mają jedynie muchomory czerwone i panterowe (które są silnie toksyczne). Inne odmiany są trujące, nie wykazując przy tym żadnych właściwości psychoaktywnych. Zwłaszcza muchomory sromotnikowe i muchomory jadowite powodują zgon bez halucynacji. Zdecydowanie odradzam samodzielnych prób. Tym bardziej, że po drugiej stronie nikt Wam już nie pomoże.<br /><br /><div style="text-align: right;"><span style="font-weight: bold;">Paweł Wójciak</span><br /><br /></div><br /><hr /><span style="font-size:85%;">Przypisy:<br />[1] Choć tu sprawa jest bardziej skomplikowana: wrażliwość na bodźce jest w zasadzie zwiększona, lecz możliwe się staje zniesienie dużo większego ich natężenia niż w stanie normalnym (podobnie odczuwają ból drapieżniki). Skądinąd, dzielne znoszenie (czy może niezauważanie) poważnych urazów jest również zauważalne u osób, które się po prostu upiły…<br />[2] Ja tego przylądka na mapie nie znalazłem, ale być może po polsku nazywa się on inaczej lub mój atlas jest zbyt niedokładny. Informację podaje za: A. Hoffer, H. Osmond "The Hallucinogens", 1967, s. 443-454.</span><br /><br /><span style="font-size:85%;">© Przedruk za zgodą i wiedzą autora. Publikacja ukazała się także na <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a>, w <a href="http://valkiria.net/index.php?type=special&area=1&p=articles&id=14810">tym</a> miejscu.<br /></span></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-59013407276573101552008-12-27T19:52:00.002+01:002009-03-16T13:16:53.549+01:00Maja Lidia Kossakowska "Żarna niebios" - recenzja<br/><div style="text-align: justify;">Wyobraźcie sobie parę skądinąd sympatycznych aniołów, którzy przez przypadek wpakowali się w niezłą kabałę i zadarli z dość paskudnymi demonami, w związku z czym porywają duszę pewnego chirurga plastycznego, aby zmienił ich twarze nie do poznania. Albo zmęczonego swoją robotą Anioła Zagłady, który chcąc zwrócić uwagę pewnego śmiertelnika, przemawia do niego basowym głosem z… muszli klozetowej. Albo anioła stróża, który niespecjalnie lubi swojego podopiecznego. Takie i wiele innych wizji roztacza przed nami <span style="font-weight: bold;">Maja Lidia Kossakowska </span>w antologii <span style="font-weight: bold;">„Żarna niebios”</span>.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">W swoich opowiadaniach pisarka swobodnie, czasem lekko i humorystycznie, czasem znowu odrobinę wzniośle, opisuje nam świat aniołów i demonów. Świat, w którym Bóg jest odległy i niepojęty, a ziemie Królestwa (czyli nieba) i Głębi (czyli piekła) są bardziej podobne do naszego ziemskiego padołu niż byśmy chcieli (spotkamy się tu choćby z grubą polityką, uciążliwą biurokracją, niesprawiedliwością i układami). W dodatku, jak się okazuje, nawet sam Lucyfer (przez nieżyczliwych zwany pogardliwie Lampką) wcale nie jest taki znowu zły, a archaniołowie czasem zmuszeni są przybrudzić sobie skrzydła. Warto tu dodać, że anioły u Kossakowskiej są istotami fascynującymi, bo z jednej strony wydają się na wskroś ludzcy, ze swoimi pragnieniami, aspiracjami, lękami, tęsknotami i słabościami, z drugiej zaś potrafią niekiedy zadziwić niesłychaną mocą.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">„Żarna niebios” są w zasadzie reedycją wydanego w 2003 roku przez Runę zbioru opowiadań <span style="font-weight: bold;">„Obrońcy królestwa”</span>, tyle że kolejność historii jest poprzestawiana, a całość uzupełniona o „Gringo” (opowiadanie pochodzące z drugiego tomu antologii <span style="font-weight: bold;">„A.D.XIII”</span> z 2007 roku) i tytułowe „Żarna niebios” (które ukazały się wcześniej w wydanym przez Fabrykę Słów zbiorze <span style="font-weight: bold;">„Zajdel 2002”</span>). Jako całość antologia ta jest moim zdaniem troszkę nierówna, ale nie przeszkadza to specjalnie w jej odbiorze. „Żarna niebios” napisane są pięknym i obrazowym, choć prostym językiem, a ich lektura dostarcza sporo przyjemności. Każdy, kto nie miał nigdy do czynienia z prozą Kossakowskiej, powinien czym prędzej po antologię tę sięgnąć i nadrobić zaległości. Natomiast ci, którzy czytali już wcześniej te opowiadania, mogą zostać skuszeni pięknym wydaniem, jakie zaserwowała nam Fabryka Słów.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Maja Lidia Kossakowska ze swoimi anielsko-diabelskimi opowieściami zdążyła trwale wpisać się w pejzaż polskiej fantastyki. Nic dziwnego, ponieważ w zagadnieniach związanych z angelologią pisarka czuje się znakomicie. „Żarna niebios” mogą być tego przykładem. Porządna, rzetelnie napisana książka.<br /><hr /><span style="font-size:85%;">Maja Lidia Kossakowska: </span><span style="font-style: italic;font-size:85%;" >Żarna niebios</span><span style="font-size:85%;">, ilustracje: Grzegorz Krysiński, Fabryka Słów, Lublin 2008.</span><hr /><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14699">Ta</a><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14699"> recenzja</a> ukazała się pierwotnie na <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a>.<br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-53059586993277239052008-12-22T19:44:00.004+01:002009-03-31T03:00:26.363+02:00Getto w getcie, czyli rzecz o horrorach<br/><div style="text-align: justify;">W świecie wciąż pokutuje przekonanie, że horrory należą do niższego gatunku literatury i filmu, wobec czego żaden szanujący się człowiek nie powinien zawracać sobie nimi głowy. Jako zatwardziała miłośniczka horrorów w każdej postaci, zaczęłam zastanawiać się, skąd się wziął ten stereotyp. Jeśli nad tym dłużej pomyśleć, to okaże się, że faktycznie jest sporo przesłanek wskazujących na to, że wszelka groza, strach i makabra mogą się wydawać odrobinę niedorzeczne.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Ludzie, którzy nie lubią horrorów, bo nie lubią i tyle (choć zwykle nie czytali żadnego), nie należą do rzadkości. Wyobraźcie sobie, że taki osobnik jednak się przełamie i poprosi o polecenie jakiejś książki wraz z krótkim opisem jej fabuły. Problem polega na tym, że większość książek (a horrorów w szczególności) wydaje się w streszczeniu bardzo głupia.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Żeby daleko nie szukać, <span style="font-weight: bold;">„Władca Pierścieni” J. R. R. Tolkiena</span> to historia o małym ludziku, który przez trzy tomy idzie, idzie, idzie, żeby na koniec wrzucić do ognia złoty pierścionek i uratować tym samym świat. A teraz przykład ze świata horroru. <span style="font-weight: bold;">„Łowca snów” Stephena Kinga</span> to opowieść o krwiożerczych łasicach z kosmosu, które próbują przejąć kontrolę nad światem, używając do tego sieci wodociągowej, ale natykają się na czwórkę przyjaciół i ich niedorozwiniętego kolegę, który posiada paranormalne zdolności i tak naprawdę też jest kosmitą, tyle że z innej planety. Zachęcające? No właśnie. A przecież to dobre książki! A co dopiero złe…<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Pamiętam, że w szkole podstawowej wymieniałam się horrorami z kolegą. Pożyczył mi kiedyś <span style="font-weight: bold;">„Bestię” Guya N. Smitha</span>. W powieści chodzi o to, że pewien profesor (z niezwykle atrakcyjną, młodą kuzynką u boku, oczywiście) odnajduje na bagnach bestię. Bestia jest zagrzebana w mule, zielona, oślizgła i jak oddycha, to bąble ze śluzu jej się przy nosie (zaraz, czy ona miała nos?) robią. I na ten widok niezwykle często (czasem parę razy na stronę) bohaterowie zwracają zawartość swojego żołądka. Potem bestia wygrzebuje się z bagien i zaczyna malowniczo zabijać wszystkich jak popadnie, krew leje się strumieniami, jelita latają… Tyle z tej historii pamiętam.<br /><br /></div><div style="text-align: justify;">Mam wrażenie, że często ludziom się wydaje, iż napisanie powieści grozy jest banalnie proste, bo wystarczy parę rekwizytów, trochę ganiania, krzyków, obrzydliwych opisów i już. Szukając szybkiej sławy i kasy, ludzie ci produkują taśmowo horrory klasy B, przez co w gatunku tym znajdziemy całą masę strasznego chłamu. Tym bardziej, że z horrorem jest tak, że zalicza się do niego praktycznie wszystko – wystarczy, że w historii są duchy, zjawiska paranormalne, litry krwi, psychopata, potwór, upiór, zombie, mgliste wizje, epidemie czy co tam jeszcze i już rzecz opatrzona jest etykietką „horror”.<br /><br /></div><div style="text-align: justify;">W zasadzie nie ma co panikować, bo niektórym (a ja się do nich zaliczam) sprawiają przyjemność zarówno horrory dobre, jak i te beznadziejne, które często są tak złe, że aż komiczne. Szkoda tylko, że czasem zdarzają się historie zbyt słabe, żeby wciągnąć w klimat, ale jednocześnie nie aż tak katastrofalne, żeby bawić. Ostatnimi czasy tak było np. z filmem <span style="font-weight: bold;">„Mulberry Street”</span> (reż. <span style="font-weight: bold;">Jim Mickle</span>) wyświetlanym w czasie tegorocznego <span style="font-weight: bold;">Festiwalu Horrorów</span> w Multikinie. W filmie tym zmutowane szczury opanowują miasto – atakują mieszkańców, roznoszą tajemniczy wirus i zmieniają wszystkich w szczuro-ludzi. Tylko oprócz biegania, krzyków i iście przerażającej sceny, w której jeden z bohaterów w trakcie transformacji kroi i je surowe piersi kurczaka (groza normalnie…), w filmie nie było nic ciekawego. Za to widownia uratowała seans swoimi fantastycznymi komentarzami. Niech żyją fani horrorów, którym niestraszne i najsłabsze filmy! Jeśli rozrywki nie ma na ekranie – dostarczą jej sobie sami. I jak tu ich nie kochać?<br /><br /></div><div style="text-align: justify;">Ostatecznie, nie ma się co łamać, nawet jeśli ludzie traktują wielbicieli horrorów jak pokręconych psycholi i nawet jeśli nie potrafią zrozumieć, że to, iż lubi się horrory, nie oznacza, że jest się ignorantem w zakresie reszty literatury czy filmu. Niech im będzie. Ważne, że nam świat grozy i strachu dostarcza przyjemności. A dlaczego tak się dzieje? Czemu lubimy się bać? To już chyba materiał na zupełnie nowy tekst.<br /><br /><a href="http://www.valkiria.net/index.php?type=special&area=1&p=articles&id=14697"><span style="font-size:85%;">Ekspresowo, valkiriowo.</span></a><br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-81493760383199878182008-12-19T00:12:00.002+01:002009-03-16T13:16:53.554+01:00Jacek Dąbała "Największa przyjemność świata" - recenzja<br/><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">"Największa przyjemność świata" Jacka Dąbały</span> to kontynuacja <span style="font-weight: bold;">"Ryzykownego pomysłu"</span>, choć znajomość poprzedniej książki nie jest czytelnikowi niezbędna. Znów spotykamy Artura Brandta, tym razem już jako byłego dziennikarza śledczego.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Straciwszy pracę w telewizji, Artur postanawia wykorzystać swoją wiedzę i kontakty w innej branży i zakłada biuro detektywistyczne. Jego współpracownikami zostają: Marek Borg – były antyterrorysta zwolniony z jednostki „ze względów psychologicznych”, Jan Walewski – niechlujny emerytowany inspektor policji i Susan Smith – piękna sekretarka prosto z Ameryki. Razem próbują odnaleźć Nanę Radwan, zaginioną córkę jednego z najbogatszych ludzi w kraju. Sprawa ta okazuje się jednak bardziej skomplikowana niżby się wydawało.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Nowa powieść <span style="font-weight: bold;">Dąbały</span> jest lekką, zabawną lekturą, łamiącą konwencję tradycyjnego kryminału. Zamiast niedogolonego, przesiąkniętego zapachem whisky detektywa-weterana mamy tu wypielęgnowanego mężczyznę, który nie lubi dymu papierosowego i którego do obłędu doprowadza własna matka. W chwilach stresu Brandt siada za biurkiem i ukradkiem pociąga łyk z wyciągniętej z szuflady butelki… Coca-Coli. A jego piękna sekretarka bardzo słabo włada językiem polskim i wciąż mówi coś niestosownego, choć stara się zachować pełen profesjonalizm.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Cyniczny, zadufany w sobie, ale też energiczny i inteligentny bohater, którego wykreował <span style="font-weight: bold;">Dąbała</span>, jest bardzo wyrazisty i niełatwo go zapomnieć. U jednych może wzbudzić sympatię, innym działać na nerwy, ale na pewno wszystkim wyda się postacią żywą i wiarygodną. Warto poczytać, jak ten nowo upieczony detektyw poradzi sobie ze sprawą, która poprowadzi go ku niebezpiecznym rejonom seksbiznesu, rodzinnych tajemnic, nienawiści, miłości i zmów milczenia.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Polecam tę książkę każdemu, kto lubi rozerwać się przy dobrym kryminale, chociaż nie jest ona typowym przedstawicielem gatunku. Ale napisana jest sprawnie, intrygi się piętrzą, atmosfera zagęszcza, zakończenie zaskakuje, a na prawie każdej stronie znajdziemy coś zabawnego. To wymarzona pozycja na lato – lekka, przyjemna i niewymagająca. Mam nadzieję, że spotkamy jeszcze Artura Brandta w kolejnej odsłonie.<br /></div><br /><hr /><span style="font-size:85%;">Jacek Dąbała: </span><span style="font-style: italic;font-size:85%;" >Największa przyjemność świata</span><span style="font-size:85%;">, Red Horse, 2008.</span><hr /><br /><div style="text-align: justify;">Ta recenzja ukazała się pierwotnie<a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14302"> tutaj</a>. Na <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a> znajdziesz więcej.<br /></div></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-2795950269853072432008-12-11T02:48:00.000+01:002009-03-31T02:59:51.833+02:00Dean Koontz "Nieznajomi" - recenzja<br/><div style="text-align: justify;">Kilkoro obcych sobie ludzi z różnych części USA łączy jedna rzecz – paniczny strach, którego w żaden sposób nie potrafią wytłumaczyć. Po pewnym czasie każdy z nich niejasno zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że wiąże się on z jakimiś niepokojącymi wydarzeniami, mającymi miejsce półtora roku wcześniej koło motelu przy autostradzie I-80. Wiedzeni ciekawością, intuicją i wskazówkami zostawianymi przez tajemniczego sprzymierzeńca wszyscy trafiają do Motelu Zacisze. Tam wspólnymi siłami próbują zrozumieć źródła swego lęku i odkryć zagadkę sprzed półtora roku. Brzmi interesująco?<br /><br />Na pierwszy rzut oka – tak. Motele same w sobie są dosyć strasznym miejscem. Nie mają znaków szczególnych, wszystko jest w nich standardowo nijakie i bez wyrazu. Przez podobne do siebie pokoje, wypełnione takimi samymi meblami, przewijają się liczni anonimowi, jednorazowi goście. Jeśli dodamy do tego fakt, że amerykańskie motele budowane są zazwyczaj na odludziu, gdzieś przy jednej z wielu niekończących się autostrad, otrzymamy obraz idealnego miejsca dla zakotwiczenia opowieści pełnej grozy i napięcia.<br /><br />Ale niestety <strong>Deanowi Koontzowi</strong> nie udało się wywołać w czytelniku nawet odrobiny emocji. Opisy paniki są raczej śmieszne niż dramatyczne. Kiedy czyta się o doktor Ginger Weiss, która dostaje ataków fugi na widok czarnych rękawiczek albo odpływu zlewu, czytelnik, zamiast współodczuwać i identyfikować się z bohaterką, uśmiecha się drwiąco. A przecież nie chodzi o sam przedmiot lęku. Dobry pisarz nawet i starego kapcia potrafi przedstawić w taki sposób, że czytelnik poblednie z emocji. Dla przykładu <strong>Witold Gombrowicz</strong> w <strong>"Opętanych"</strong> pisał o wzbudzającym grozę brudnym podrygującym ręczniku. I faktycznie wszyscy, którzy czytali tę powieść, pocili się z niepokoju, a dopiero po lekturze ze śmiechem zastanawiali się nad tym, jak można było bać się czegoś tak zabawnego, jak stary ręcznik. Nie chodzi więc nawet o to, co <strong>Koontz</strong> opisuje, ale jak to robi. Prawdę mówiąc, nie potrafię powiedzieć, czego zabrakło. Ale opisy lęków i strachów wypełniają ponad połowę książki, a nic nie wnoszą i strasznie się dłużą.<br /><br />Cała akcja <strong>"Nieznajomych"</strong> jest zresztą bardzo przewidywalna i schematyczna – rząd USA, który próbuje zataić pewne fakty przed obywatelami, szalony i niereformowalny pułkownik, który uważa, że najlepszym rozwiązaniem w każdej sytuacji kryzysowej jest pozabijanie wszystkich… Pojawia się bardzo wiele elementów, które do znudzenia były już wykorzystywane przez całe zastępy pisarzy i scenarzystów.<br /><br />Przy tym <strong>Koontz</strong> uwielbia pouczać. Cała książka pełna jest mętnego moralizatorstwa i naiwnej dydaktyki. Powinniśmy być dla siebie dobrzy, kochać się, pomagać sobie… Oczywiście, jest to może i ważne przesłanie, ale zupełnie nie na miejscu w książce tego typu, a co ważniejsze – sposób, w jaki te moralizatorskie treści są przekazane, przypomina trochę niedzielne nabożeństwo dla dzieci. Oto przykład: "Niektórzy myślą, że liczy się tylko intelekt: umiejętność rozwiązywania problemów, radzenia sobie w życiu, dostrzegania i wykorzystywania okazji. Tak, intelekt zapewnił ludziom wyższość i przewagę nad innymi gatunkami, ale nie zawsze wystarczał bez odwagi, miłości, przyjaźni, współczucia i empatii. Troszczymy się o siebie. To nasza ścieżka. To nasze błogosławieństwo". Rany!<br /><br />Ale w gruncie rzeczy <strong>"Nieznajomi</strong>" nie są książką bardzo złą. Powieść jest napisana poprawnie, a bohaterowie bardzo zindywidualizowani i przekonujący (znajdziemy tu nawet pewien swojski akcent – jednym z bohaterów drugoplanowych jest polski ksiądz – Stefan Wycazik). Warto też zwrócić uwagę na świetne tłumaczenie, które jest zasługą <strong>Cezarego Frąca</strong>. Gdyby tak jeszcze coś się w <strong style="font-weight: bold;">"Nieznajomych"</strong> działo… Albo działo się nieco szybciej… Albo nieco ciekawiej… A tak – mamy kolejne, dosyć nijakie czytadło.<strong><br /><br /></strong><div style="text-align: justify;"><strong>"Nieznajomi"</strong> nie są pasjonującą lekturą. Nie ma tu napięcia, emocji, porywających intryg. Akcja płynie sobie powoli, bohaterowie prowadzą swoje prywatne śledztwo, podczas gdy rząd i wojsko próbują im w tym przeszkodzić. A wszystko to bez odrobiny finezji. W wolnych chwilach bohaterowie rozmyślają też o przyjaźni, braterstwie i Bogu. I starają się troszczyć o siebie. Bo to bardzo ważne. Bardzo.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Znam lepsze książki. Ale jeśli naprawdę nie macie co robić, to sięgnijcie po tę powieść.<br /></div><br /></div><hr /><div style="text-align: justify;"><span style="font-size:85%;">Dean Koontz: <span style="font-style: italic;">Nieznajomi</span>, tłum.: Cezary Frąc, Albatros, Warszawa 2008.</span></div><hr /><div style="text-align: justify;">Czy wiesz, że...<br /></div><div style="text-align: justify;">Na <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a> znajdziesz tę recenzję (<a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14084&high=Ardelin">link</a>) i wiele innych!<br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-15641658249423980612008-12-08T02:33:00.005+01:002009-03-16T13:16:53.557+01:00John Updike "Czarownice z Eastwick" - recenzja<br/><div style="text-align: justify;"> </div><i> </i><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"><strong>John Updike</strong> znany jest z pisania powieści przedstawiających zwyczajne życie ludzi z przedmieść. W jednym z wywiadów powiedział kiedyś, że jeśli nie udało mu się wyczerpać tego tematu, to temat z pewnością wyczerpał jego. Może to był powód, dla którego pisarz dosyć przewrotnie wplótł w pospolite życie przeciętnych Amerykanek odrobinę magii, w wyniku czego powstały <strong style="font-weight: bold;">"Czarownice z Eastwick"</strong><i>.<br /><br /></i>Kiedy przeciętny człowiek słyszy słowo „czarownica”, na myśl przychodzi mu stara, przygarbiona babinka, z potarganymi włosami, kurzajką na nosie i warząchwią od wielkiego, dymiącego kotła w pokrzywionej ręce. Czytelnicy fantastyki mają bardziej wysublimowane wyobrażenia i zdecydowanie bardziej ambiwalentny stosunek do wszelkiego rodzaju wiedźm i czarodziejek. Jednak mogłabym się założyć, że mało kto posądzi o konszachty z diabłem zapracowaną, pulchną kobietę w średnim wieku, a na dodatek rozwódkę z dziećmi na utrzymaniu. Nie do pomyślenia jest też sytuacja, w której miejscem sabatów czarownic nie jest żadna góra, puszcza czy choćby opuszczona okolica poza miastem, tylko mały jednorodzinny domek w prowincjonalnym miasteczku na Rhode Island, w którym, podczas gdy mama sączy alkohol i tworzy stożek mocy ze swoimi przyjaciółkami, dzieci piętro wyżej najspokojniej w świecie oglądają telewizję.<br /><br />Ale na taki właśnie pomysł wpadł <strong>John Updike</strong>. W powieści <strong>"Czarownice z Eastwick"</strong> przedstawił – wydawać by się mogło – zwyczajne życie, w spokojnym, leżącym na uboczu miasteczku. Jest ono jednak domem dla trzech czarownic – Alexandry, Jane i Sukie. Każda z nich ma pracę, prowadzi dom, zajmuje się (czy raczej powinna się zajmować) swoimi dziećmi. Poza tym ich głównym zajęciem jest romansowanie. Można odnieść wrażenie, że żaden mężczyzna mieszkający w Eastwick nie wymknie się z ich pazurków. Ta sielanka zostaje zburzona, gdy do miasta sprowadza się Darryl Van Horne – tajemniczy, fascynujący, bogaty wynalazca, próbujący wymyślić sposób na uzyskanie alternatywnych źródeł energii. Inspiruje on każdą z trzech kobiet i odkrywa przed nimi nowe horyzonty, ale jednocześnie podkopuje ich wzajemną przyjaźń i mąci im w głowach. Akcja komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy do gry włącza się Jenny – niewinna, skromna dziewczyna, która wprowadza się do domu Van Horna. Trzy czarownice postanawiają coś z tym zrobić, bo przecież takiej zniewagi nie można nie pomścić…<br /><br />Jednak każdy, kto szuka wartkiej akcji i oczekuje spektakularnych opisów tego, w jaki sposób czarownice szkodziły ludziom, których nie lubiły, srodze się zawiedzie. <strong>Updike</strong> snuje swoją historię bardzo rozwlekle. Samą fabułę powieści, jeśliby się postarać, można by streścić dosłownie w kilku zdaniach. Często trzeba mocno skupić uwagę, by nie zgubić wątku. Zwłaszcza, kiedy czyta się jedną z wielu rozmów telefonicznych, które prowadzą między sobą bohaterki. A wszystko to dlatego, że pisarz z zamiłowaniem wplata w tok rozmowy wszelkiego rodzaju dygresje. Tak więc między jedną wypowiedzią a drugą trafiamy na przykład na długi opis otaczającego rozmówczynię wnętrza domu, a innym razem chociażby dokładną, zajmującą całą stronę relację z myśli i odczuć bohaterki. Jeśli nie jesteśmy wystarczająco uważni, możemy mieć problemy z przypomnieniem sobie, czego właściwie cała rozmowa dotyczy.<br /><br />Trzeba jednak przyznać, że sposób, w jaki pisze <strong>Updike</strong>, jest fascynujący. Warsztat pisarza jest faktycznie godny podziwu: bogactwo obrazowania, liczne porównania, sprawny styl – tę książkę naprawdę przyjemnie się czyta.<strong><br /><br />"Czarownice z Eastwick"</strong> były interpretowane na najróżniejsze sposoby. Dla jednych jest to opowieść o statusie kobiet i ich zniewoleniu, dla innych wręcz przeciwnie – pean na rzecz ich niezależności. Niektórzy widzą w powieści satyrę na społeczeństwo amerykańskie doby wojny w Wietnamie, inni – prostą historię przedstawiającą przewrotną, zmienną naturę kobiet. Dla mnie <strong>"Czarownice z Eastwick</strong><span style="font-weight: bold;">"</span><i> </i>to powieść o decyzjach, jakie podejmujemy każdego dnia, i o tym, do czego mogą one prowadzić. Książka prowokuje do rozmyślań nad tym, co sobą reprezentujemy i jak łatwo czasem przychodzi nam usprawiedliwianie swoich występków. „Codziennie zabijamy ludzi w naszych myślach. – mówi jedna z bohaterek, racjonalizując rzucenie śmiertelnego uroku na niewinną Jenny. – Wymazujemy pomyłki. Zmieniamy hierarchię ważności raz ustalonych priorytetów”. Dlaczego więc bać się morderstwa?<br /><br />Powieść ukazała się w nowym przekładzie, którego autorką jest <strong>Katarzyna Bogucka-Krenz</strong>. W zasadzie nie miałabym do niego zastrzeżeń, gdyby nie jedno koszmarne zdanie: „Widać już taki jej los, że pociągali ją nieszczęśliwi i pechowcy, którzy na dodatek sami bynajmniej nie byli od tego, żeby pociągnąć kobietę za sobą na dno, gdyby im tylko na to pozwoliła”. Trudno w ogóle odnaleźć sens w tym zdaniu, a jego składnia woła o pomstę do nieba. Szkoda tylko, że korekta nie wyłapała takiej wpadki.<strong><br /><br />"Czarownice z Eastwick"</strong> nie są odpowiednią lekturą do pociągu czy na wyjazd pod namiot, ale każdemu, kto poświęci jej trochę skupienia i uwagi, powinna sprawić przyjemność. Książka wciąga, choć w zasadzie nie posiada fabuły, co jest zaskakujące samo w sobie. I choćby dlatego warto ją przeczytać.<br /><br /></div><hr /><div style="text-align: justify;"><span style="font-size:85%;">John Updike: <span style="font-style: italic;">Czarownice z Eastwick</span>, tłum.: Katarzyna Bogucka-Krenz, Rebis, Poznań 2008.</span></div><hr /><div style="text-align: justify;">Ta recenzja ukazała się pierwotnie na <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a>, a tu jest do niej <a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=13976&high=Ardelin">>>LINK<<</a>.<br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-65232687757166370432008-12-05T15:50:00.004+01:002009-03-16T13:16:53.558+01:00Doris Lessing "Pamiętnik przetrwania" - recenzja<br/><div style="text-align: justify;">Przez opustoszałe ulice ciągną koczownicze bandy młodzieży, rabując i plądrując, co się da. Z okien zrujnowanych domów obserwują je nieliczni mieszkańcy, którzy jeszcze nie opuścili miasta w poszukiwaniu lepszego życia. Problemy z żywnością i dostępem do wody pitnej rosną z dnia na dzień. Ludzie zaczynają chorować na nowe, nieznane dotąd choroby. Rozpadają się więzi rodzinne, degeneruje język. Z użycia wychodzą takie określenia, jak „kochać”, „opiekować się”, „być lojalnym”. Nikt nie rozumie już ich znaczenia. Świat zalewa fala chaosu. Rządzący nadal utrzymują pozory normalności, tworząc kolejne martwe ustawy i tocząc jałowe dyskusje tylko po to, by usprawiedliwić jakoś swoje przywileje, zapewniające im specjalne zabezpieczenie. Młodzież, która nie pamięta już dawnych czasów, staje się niebezpieczna i dzika. Szkoły i instytucje społeczne przestają istnieć. Handel wymienny wypiera obrót pieniędzmi. Ludzkość cofa się do struktur życia plemiennego, zapewniającego większe bezpieczeństwo. Gra toczy się już wyłącznie o przetrwanie.<br /><br />Taki apokaliptyczny obraz niedalekiej przyszłości maluje przed naszymi oczami <span style="font-weight: bold;">Doris Lessing</span> w <span style="font-weight: bold;">"Pamiętniku przetrwania"</span>. To opowieść o zmianach zachodzących w świecie, zmianach przerażających i nieodwracalnych. To historia ludzi próbujących zaadaptować się do nowych warunków i uparcie dążących do utrzymania normalności, zwyczajności, stworzenia jakiegoś rodzaju stabilizacji. „Podczas gdy wszystko się załamało, wszelkie formy społecznej organizacji, my żyliśmy nadal, porządkując swoje życie, jakby nic istotnego się nie działo”.<br /><br />Na takim tle, narratorka, spisująca tytułowy pamiętnik, opisuje dorastanie pewnej dziewczynki – Emily – powierzonej jej w opiekę przez nieznajomego mężczyznę. Narratorka jest starszą panią uważnie i chłodno obserwującą otaczających ją ludzi i zmiany zachodzące w świecie. Studiuje zachowanie swej podopiecznej, jej próby „tworzenia siebie”, odnajdowania własnej tożsamości w tym nowym, dzikim świecie. Choć Emily próbuje dostosować się do rzeczywistości, rozmawiając z członkami gangów, zbierając informacje, ubierając się jak jej rówieśnicy, napotyka na barierę nie do przejścia. Otóż głęboko w niej zakorzenione są anachroniczne wartości, nieistotne już, a nawet groźne w walce o przetrwanie – moralność, odpowiedzialność i lojalność.<br /><br />Na innej płaszczyźnie narratorka bada tajemnice świata za ścianą jej mieszkania. Rzeczywistość rozmywa się, a ona wędruje od wizji do wizji, jak we śnie. Odnajduje tam wciąż nowe pokoje i wyzwania. Wycieczki te są często trudne i nużące, ale narratorkę pociąga w nich poczucie nieograniczonych możliwości. Co jakiś czas natrafia także na „sceny osobowe” – jak zwykła je nazywać. Są to fragmenty z życia Emily, wyrwane z kontekstu obrazy z jej domu rodzinnego, w którym panowała jej matka – wysoka, apodyktyczna kobieta, a w którym ojciec – wojskowy – stał zawsze w cieniu, na drugim miejscu, przepełniony poczuciem winy i obowiązku. Świat za ścianą nie jest rzeczywisty, choć niezaprzeczalnie prawdziwy. Mówi nam o tym, jak pełne i nieograniczone są możliwości życia wewnętrznego, jak blisko splatają się nasze myśli, wspomnienia, sny, niepokoje ze światem wokół nas. Jak mało wiemy o tym, co w nas tkwi, i jak uważnie musimy badać sami siebie, nawet wtedy, kiedy wcale nie mamy na to ochoty.<br /><br />Cała powieść pisana jest stylem XIX-wiecznej prozy realistycznej. Odmalowuje bez emocji, jednak z pełnym oddaniem każdy szczegół świata przedstawionego. Uderza jednak kilka niekonsekwencji, tym bardziej widocznych, jeśli weźmie się pod uwagę przejawiającą się w opisach dbałość o drobiazgi. Oto na przykład narratorka, wędrując po budynku, w którym windy dawno przestały już działać, wspina się na piąte piętro. Znajduje tam dzieci opiekujące się hodowanymi w pokojach zwierzętami gospodarskimi – kurami, świniami... i koniem. Jakim cudem dzieci wprowadziły konia na piąte piętro? I w jakim celu? Jak wiemy z innych części książki, w okolicy było całe mnóstwo opuszczonych budynków, które idealnie spełniałyby funkcję stajni. Takich drobniutkich, dziwacznych wpadek w książce jest kilka. Ale to mała cena za tak wybitne dzieło, które z całą mądrością i doświadczeniem wielu przeżytych lat opisuje rozwój społeczeństwa i człowieka jako jednostki.<br /><br /><span style="font-weight: bold;">Doris Lessing</span> na <span style="font-weight: bold;">Worldconie</span> w 1987 roku, na który została zaproszona jako gość honorowy, określiła <span style="font-weight: bold;">"Pamiętnik przetrwania"</span> jako swego rodzaju próbę autobiografii. Warto zaznaczyć w tym kontekście, że ojciec <span style="font-weight: bold;">Lessing</span> – <span style="font-weight: bold;">Alfred Tayler</span> – był żołnierzem (do czasu, gdy stracił obie nogi podczas I wojny światowej), a matka miała na imię <span style="font-weight: bold;">Emily</span>. Ale autobiograficzność tej powieści to głównie przedstawienie pewnej mądrości i ogółu doświadczeń, zebranych w czasie ciekawego, buntowniczego życia, jakie prowadziła pisarka. Urodzona w 1919 roku w Persji (dzisiejszy Irak), znana z kontrowersyjnych poglądów i odwagi w ich głoszeniu <span style="font-weight: bold;">Lessing</span>, prowadziła pełne zaangażowania życie, które pozwoliło jej spojrzeć z innej perspektywy na przemiany społeczne zachodzące w świecie i na samego człowieka jako jednostkę w zmiany te uwikłaną. I tak w <span style="font-weight: bold;">"Pamiętniku przetrwania"</span> zdaje się mówić o tym, co najważniejsze, co nigdy nie powinno być zapomniane – jesteśmy ludźmi i naszym obowiązkiem jest myśleć o sobie nawzajem, niezależnie od okoliczności. Pomimo trudności i ofiar, jakie trzeba będzie ponieść, pomimo tego, że walka może być z góry przegrana, trzeba przynajmniej spróbować każdemu człowiekowi dać szansę na lepsze życie.<br /><br />88-letnia <span style="font-weight: bold;">Doris Lessing</span> w 2007 roku otrzymała <span style="font-weight: bold;">Nagrodę Nobla</span> w dziedzinie literatury za całokształt twórczości. Każdego, kto chciałby zapoznać się z jej dorobkiem literackim, gorąco zachęcam do rozpoczęcia lektury od <span style="font-weight: bold;">"Pamiętnika przetrwania"</span>, bo to właśnie w tej książce znajdziemy odbicie wielu wątków powtarzających się we wcześniejszych powieściach pisarki.<br /><br /></div><hr /><div style="text-align: justify;"><span style="font-size:85%;">Doris Lessing: <span style="font-style: italic;">Pamiętnik przetrwania</span>, tłum.: Bogdan Baran, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.</span><hr /><span style="font-size: 100%;"><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=13867&high=Ardelin">>>LINK<<</a> do tej recenzji na <span style="font-weight: bold;">Valkirii</span>.</span><span style="font-size: 85%;"><span style="font-size: 100%;"></span></span></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-75023675214588896542008-11-24T19:04:00.011+01:002009-03-16T13:16:53.559+01:00Andrzej Ziemiański "Toy Wars" - recenzja<br/><div style="text-align: justify;"><strong>Andrzej Ziemiański</strong> powraca! Już 25. kwietnia długo oczekiwane <strong><span style="font-weight: bold;">"</span>Toy Wars"</strong> trafi na księgarskie półki. Oprócz dwóch opowiadań znanych z wcześniejszych publikacji na łamach prasy (<strong>"Toy Toy Song"</strong> i <span style="font-weight: bold;">"</span><strong>Toytrek"</strong>) w książce znajdziemy trzecią, obszerną historię „Zabaweczki”.<strong><span style="font-weight: bold;"><br /><br />"</span>Toy Wars"</strong> to lekka, pełna zwrotów akcji, intryg i humoru opowieść o Toy Iceberg, prywatnym detektywie i najemniku. Ale bohaterka ta niezupełnie odpowiada naszym wyobrażeniom o twardym, wrednym zabijace. 21-letnia „Zabaweczka” ma 160 centymetrów wzrostu i waży 45 kilogramów. Jest filigranowa, śliczna i bardzo, bardzo pyskata. Kiedy czyta się o Toy, przed oczami staje człowiekowi obraz <span style="font-weight: bold;">Domino Harvey</span>, słynnej łowczyni nagród, buntowniczki nieposkromionej i bezczelnej, a przy tym niezwykle skutecznej w swoim fachu.<br /><br />Ale choć sama postać głównej bohaterki jest fantastycznie wykreowana, to jednak reszcie bohaterów brakuje choćby odrobiny głębi psychologicznej – wszyscy wydają się tacy sami. Oczywiście różni ich wygląd i doświadczenie życiowe, ale w gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobni. Przede wszystkim razi to w sposobie ich mówienia; nie występuje tu w zasadzie żadna językowa indywidualizacja. Trochę szkoda.<br /><br />Drugim zgrzytem w <strong><span style="font-weight: bold;">"</span>Toy Wars"</strong> jest irytująca redundancja. <strong>Ziemiański</strong> często powtarza pewne fakty po kilka razy, a jego bohaterowie tłumaczą sobie niektóre rzeczy bardzo dokładnie i szczegółowo. Zupełnie niepotrzebnie. Czytelnik jest w stanie zrozumieć i powiązać informacje i zdarzenia samodzielnie, a przydługie i wielokrotne powtórki sprawiają, że czuje się tak, jakby autor nie wierzył w jego możliwości intelektualne.<br /><br />Ale dość narzekania! Pomimo pewnych niedociągnięć, nowa książka <strong>Ziemiańskiego</strong> jest bardzo przyjemną lekturą. <strong><span style="font-weight: bold;">"</span>Toy Wars"</strong> to koszarowy humor, dużo broni, wartka akcja, piętrzące się zagadki, zupełnie nieuzasadniona golizna i „teksty twardzieli” rzucane przez najemników, dzięki którym na usta czytelników powinien wpełznąć złośliwy uśmieszek satysfakcji.<br /><br />Dodam jeszcze, że w niepublikowanej dotąd historii, noszącej wdzięczny tytuł <span style="font-weight: bold;">"</span><strong>Toy Wars – wojownik ostatecznej zagłady</strong><span style="font-weight: bold;">"</span>, główna bohaterka zyskuje nową przyjaciółkę. Jest nią inteligentny implant wojskowy, który ma uczynić z niej żołnierza doskonałego. Implant posiada świadomość i nosi swojsko brzmiącą nazwę – Valkiria. Rozmowy Toy z Valkirią przypominają trochę rozmowy Merlina, z cyklu <strong>"Kronik Amberu"</strong> <strong>Rogera Zelaznego</strong>, z jego sznurem do duszenia – Frakir. Valkiria podobnie jak Frakir ma za zadanie ochraniać i ostrzegać przed zagrożeniem. Obie pomału uczą się wyrażać swoje myśli i po trosze przejmują sposób bycia swych „właścicieli”. Oczywiście i na tym tle dochodzi do kilku nieporozumień. Ale przynajmniej, jeśli idzie o Valkirię i Toy, nie może to specjalnie dziwić – zamknijcie dwie kobiety w jednym ciele i zobaczcie, co się stanie. Ale najlepiej obserwujcie efekty z bezpiecznej odległości...<strong><span style="font-weight: bold;"><br /><br />"</span>Toy Wars"</strong> to świetna książka dla każdego, kto chce się trochę rozerwać. Przygody na Księżycu, akcje na stacji kosmicznej Moonsunga, w Afryce i Stanach Zjednoczonych – wszystko to w jednym tomie. W książce niegrzeczni chłopcy i ich wielkie spluwy robią sporo zamieszania. Któż nie chciałby wziąć w rękę porządnej broni i iść zabawić się razem z nimi? Dzięki <strong>Ziemiańskiemu</strong> mamy szansę. No i oczywiście nie można zapominać o głównej bohaterce, która, choć jest kobietą, nie należy do typu bezradnych, krzyczących o pomoc panienek. Toy bierze przeznaczenie w swoje ręce i każe mu powiedzieć „przepraszam”. Mnie ta książka przekonała. Myślę, że Was też przekona.</div><div> </div> <hr /><p style="text-align: justify;"><span style="font-size:85%;">Andrzej Ziemiański: <span style="font-style: italic;">Toy Wars</span>, ilustracje: Grzegorz Krysiński, <a href="http://www.fabryka.pl/introtator.html">Fabryka Słów</a>, Lublin 2008.</span></p><hr /><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14006&high=Ardelin">>>LINK<<</a> do tej recenzji na <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkirii</a>.Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-42741455416000679152008-10-14T12:07:00.008+02:002012-08-28T20:17:21.633+02:00Nieśmiertelne pytanie Meatheada<div style="text-align: justify;"><br />Na starym <a href="http://nin.com/">nin.com</a> był taki dział, w którym członkowie zespołu odpowiadali na różne pytania zadawane przez fanów (na jakim sprzęcie gracie, co planujecie itd.). Niestety, zbiory te w większości przepadły wraz ze zmianą struktury całej strony. Trochę szkoda. Ale zachowało się jedno pytanie i jedna odpowiedź. To pytanie od <span style="font-weight: bold;">Meatheada</span> do <span style="font-weight: bold;">Trenta Reznora</span> przeszło już do historii:<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNHwpGq_Mm09nwdxXCpKUukUEgEaQi2LtvT4O4x1nEPRzPH9-M6AgcV0tcgptg1wmWQbe65Xqh9mqp7iE4rdy-p5GRK_Pm6bglVO4e-_gxNIgmqwjQY59aVBGDYWpJqCjXY78EfJBlkl0/s1600-h/2004_05_06Questions4.gif"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNHwpGq_Mm09nwdxXCpKUukUEgEaQi2LtvT4O4x1nEPRzPH9-M6AgcV0tcgptg1wmWQbe65Xqh9mqp7iE4rdy-p5GRK_Pm6bglVO4e-_gxNIgmqwjQY59aVBGDYWpJqCjXY78EfJBlkl0/s400/2004_05_06Questions4.gif" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5256950132377828018" border="0" /></a>Trzeba częściej zadawać muzykom Pytanie Meatheada. Wyobraźcie sobie - wywiad z jakąś kapela, a tu dziennikarz z nagła wychodzi z czymś takim, heheh. O, wiem, politykom! Politykom zadać takie pytanie w programie na żywo!<br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-56230928955942075842008-10-04T15:44:00.007+02:002009-08-15T23:05:52.488+02:00John Crowley "Małe, duże" - recenzja<br/><div style="text-align: left;"><span style="font-size:85%;"></span><blockquote><span style="font-size:85%;"><blockquote></blockquote></span><div style="text-align: right;"><span style="font-size:85%;"><blockquote style="font-style: italic;"> Chińczycy wierzyli, że niebiosa i czarodziejskie<br /><div style="text-align: right;"> krainy mają jedną wspólną cechę: wybór sposobu,<br />w jaki chcesz się tam dostać, należy do ciebie.</div></blockquote></span></div><div style="text-align: right;"><span style="font-size:85%;"></span></div></blockquote><br /></div><div style="text-align: justify;">Czy mieliście kiedyś wrażenie, że świat kryje w sobie jakąś tajemnicę? Że nasze codzienne życie jest tylko częścią czegoś dużo większego? Ja zawsze miałam niejasne przeczucie, że nie wszystko, co jako dzieci czytaliśmy w książkach, jest zmyśleniem. Może tylko z biegiem czasu przestaliśmy zauważać Czarowną Krainę, zatruliśmy się niewiarą i racjonalizmem? Ale co, jeśli Oni, mieszkańcy tego drugiego, magicznego świata, nie przestali wierzyć w nas? Mało tego – czują się przez nas zagrożeni, bo ich świat z dnia na dzień się kurczy?<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">John Crowley</span> przedstawia nam dzieje pewnej rodziny z Edgewood, która dawno, dawno temu posiadła wiedzę o prawdziwej naturze świata. Drinkwaterowie zrozumieli, że wszystko, co ich otacza, jest częścią skomplikowanej, słodko-gorzkiej Opowieści. Ale założyciele rodu postanowili, że lepiej będzie, jeśli zapomni się o istnieniu magicznego świata, bo – choć piękny – jest on dziki, niebezpieczny i nieprzewidywalny. Nie jest to jednak takie proste, jakby się mogło wydawać.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Małe, duże</span> zaczyna się od podróży pewnego młodego człowieka imieniem Smoky do tajemniczej leśnej osady Edgewood. Smoky odbywa wędrówkę pieszo i według szczegółowo ustalonego rytuału, by móc poślubić Alice Drinkwater, którą pokochał od pierwszego wejrzenia. Nie wie jeszcze, że tą jedną decyzją całkowicie odmieni swoje życie. Nie zdaje sobie też sprawy z tego, że jego przybycie zostało przepowiedziane i stanowi część Opowieści…<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Naprawdę trudno opisać powieść <span style="font-weight: bold;">Crowleya</span>. <span style="font-weight: bold;">Ursula K. Le Guin</span>, autorka <span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Czarnoksiężnika z Archipelagu</span>, określiła ją jako „wspaniałe szaleństwo albo zachwycający umiar, a może obie te rzeczy jednocześnie”. Ta pięknie napisana historia jest w zasadzie sagą rodzinną – czytelnik poznaje losy kilku pokoleń familii Drinkwaterów. Opowieść rozwija się powoli, często cofa się w czasie, to znowu skacze dwa pokolenia naprzód, by nagle zatrzymać się nad jedną z bajek starego Johna Drinkwatera.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">Crowley</span> mistrzowsko miesza wszystkie możliwe konwencje, tworząc zupełnie nową jakość. Historia przez niego snuta zawiera elementy baśni, mitu, powieści obyczajowej, melodramatu, przypowieści filozoficznej, mieszczą się w niej również wątki sensacyjne i polityczne, a także wiele innych. <span style="font-weight: bold;">Crowleyowi</span> udało się sprawić, iż czytelnikowi w trakcie lektury wydaje się, że książka jest idealnie jednolita. Nie czuje on zgrzytów i przeskoków przy nagłej zmianie konwencji, bo i konwencje się nie zmieniają, ale przenikają nawzajem.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Kiedy się czyta tę książkę, nie od razu wiadomo, który wątek okaże się ważny, a który zupełnie nieistotny. Zresztą, wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi do samego końca, co może poirytować niektórych czytelników. Ale jest w tym pewna wewnętrzna logika: prawa rządzące Czarowną Krainą są dla śmiertelników w zasadzie niemożliwe do pojęcia, ponieważ jej mieszkańcy nie kierują się tymi samymi potrzebami i pragnieniami, co ludzie. Trudno zatem o jednoznaczne odpowiedzi i przedstawienie twardych faktów. Siła całej historii <span style="font-weight: bold;">Crowleya</span> nie leży w jej treści i rozumowym jej przyswojeniu. Tej książki się nie analizuje, ją się odczuwa. Wyjątkowy klimat, jaki wytwarza <span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Małe, duże</span>, pozostaje z człowiekiem na bardzo długo. Nikt, kto przeczytał tę książkę, nie pozostanie wobec niej obojętnym.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold; font-style: italic;">Małe, duże </span>z pewnością nie jest lekturą dla niecierpliwych, bo książka wymaga jednak dużego skupienia, choćby ze względu na mnogość bohaterów i rozciągłość fabuły w czasie. Ale potrafi na swój sposób budować niesamowite napięcie i wrażenie „czegoś wielkiego”, uczucie radosnego oczekiwania i lekkiego niepokoju, związanego z obcością świata magii. To tak, jakbyśmy szli zatłoczoną, pełną samochodów, hałaśliwą ulicą, ale jednocześnie kątem oka dostrzegali coś niecodziennego, zupełnie niepasującego do naszego życia. Tyle, że jeśli się obrócimy – już tego nie ma.<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Rozmawiałam kiedyś na temat tej książki z moim bratem. On określił ją jednym słowem. Myślę, że wyjątkowo trafnie. „Magiczna”.<br /><br /><hr /> <!-- /* Style Definitions */ p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal {mso-style-parent:""; margin:0cm; margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:12.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-fareast-font-family:"Times New Roman";} @page Section1 {size:595.3pt 841.9pt; margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt; mso-header-margin:35.4pt; mso-footer-margin:35.4pt; mso-paper-source:0;} div.Section1 {page:Section1;} --> <span style="font-size:85%;">John Crowley: </span><span style="font-style: italic;font-size:85%;" >Małe, duże</span><span style="font-size:85%;">, tłum.: Beata Horosiewicz, Solaris, Stawiguda 2008.</span><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span style="font-size:85%;"></span></p><p class="MsoNormal" style="text-align: justify;"></p><hr />Recenzja ukazała się także w serwisie <a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14469">Valkiria</a>.<br /><span style="font-size:10;"><o:p></o:p></span><p></p> </div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-87550535283658893022008-08-18T13:14:00.011+02:002009-03-16T13:16:53.562+01:00Koralina w Krainie Czarów<h4>Recenzja "Koraliny" Naila Gaimana</h4><div style="text-align: justify;">W dzisiejszych czasach książki dla dzieci są albo zbyt realistyczne i przygnębiające, albo – odwrotnie – zbyt naiwne i przesłodzone. Te z pierwszej kategorii nudzą i nastrajają depresyjnie nawet dorosłych, a co dopiero dzieci, tym drugim – brakuje szczególnego rodzaju magii i dreszczyku emocji. Wydawać by się mogło, że zatraciliśmy zdolność tworzenia dobrych opowieści dla młodych czytelników, opowieści poruszających do głębi i pozbawionych natrętnego moralizatorstwa. Jednak sprawa nie jest jeszcze całkiem przegrana.<br /><br />Na ratunek przychodzi nam <span style="font-weight: bold;">Neil Gaiman</span> ze swoją wielokrotnie wznawianą <span style="font-weight: bold;">"Koraliną".</span> Pisarz znany jest w naszym kraju głównie za sprawą takich książek jak <span style="font-weight: bold;">"Nigdziebądź"</span> i <span style="font-weight: bold;">"Gwiezdny pył"</span>. Ale Gaiman, zwany geniuszem pop-kultury, poza powieściami pisze także opowiadania, wiersze, scenariusze filmowe, komiksy, a nawet teksty piosenek. "Koralina" jest pierwszą opowieścią Gaimana pisaną głównie z myślą o najmłodszych czytelnikach. Trzeba jednak zaznaczyć, że to dziwna i niepokojąca historia. Historia, jakich się już dzisiaj nie opowiada.<br /><br />Mała dziewczynka, tytułowa Koralina, przeprowadza się do nowego domu. Jej rodzice są zawsze zapracowani i nigdy nie mają dla niej czasu, dlatego dziewczynka w ramach zabawy zaczyna badać sekrety domu i jego okolic. Pewnego dnia trafia na intrygujące drzwi, za którymi znajduje się ściana z cegieł. Wkrótce potem odkrywa, że cegły zniknęły, a za drzwiami pojawił się korytarz, prowadzący do innego domu. Ten inny dom bardzo przypomina jej własny, ale jest ciekawszy – zabawki w jej pokoju same się poruszają, w jej szafie zamiast zwykłych ubrań są podarte szaty czarownicy, a ściany pomalowane są jaskrawymi kolorami.<br /><br />W drugim domu znajduje się także druga matka Koraliny – podobna do jej własnej, tyle, że zamiast oczu ma parę czarnych guzików. Szybko okazuje się, że nowi rodzice dziewczynki chcą, aby została z nimi na zawsze, a druga mama porywa i więzi prawdziwych rodziców Koraliny. Mimo strachu dziewczynka musi uratować siebie, rodziców i dusze dzieci wcześniej porwanych przez drugą matkę.<br /><br />Koralina to piękna historia, która jest kwintesencją baśni. Opowiada o tym, jak mała dziewczynka przełamuje strach i dzięki swej determinacji, miłości i sprytowi udaje jej się pokonać dziwnego stwora, udającego jej matkę. Nie bez powodu Koralina opatrzona jest mottem z krzepiącymi słowami <span style="font-weight: bold;">G. K. Chestertona</span>: „Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać”. To przecież najważniejsze i najdonioślejsze zadanie każdej dobrej bajki dla dzieci, a Gaiman snując swoją opowieść, doskonale zdawał sobie z tego sprawę.<br /><br />W "Koralinie" znajdziemy dużo elementów znanych nam już z innych historii. Jest tu przeniesienie do innej, alternatywnej rzeczywistości, są tu magiczni pomocnicy, jest motyw gry-wyzwania, są tu wreszcie typowe dla baśni przestrogi, które bohaterka puszcza mimo uszu, co doprowadza do nieszczęścia.<br /><br />Można tę książkę w pewnym sensie uznać za nową wersję <span style="font-weight: bold;">"Alicji w Krainie Czarów"</span> <span style="font-weight: bold;">Lewisa Carrolla</span>. Tu także mamy dziewczynkę przez swą ciekawość trafiającą do innej rzeczywistości. Jest też wielkie lustro, za którym druga matka trzyma swych więźniów (por. <span style="font-weight: bold;">"O tym, co Alicja widziała po drugiej stronie lustra"</span>), a kot, który pomaga Koralinie, zachowuje tak samo wyniośle i cynicznie jak Kot-Dziwak pomagający Alicji.<br /><br />Jednak u Gaimana świat „po drugiej stronie” jest prawdziwy, a nie wyśniony, a przy tym dużo bardziej przerażający niż w opowieści Carrolla: straszny potwór w piwnicy chce pożreć Koralinę, ręka drugiej matki przenika do świata realnego i biega po domu, drudzy rodzice chcą Koralinie wyłupić oczy i w ich miejsce przyszyć wielką igłą czarne guziki… Ale wszystkie te przerażające wydarzenia tylko uwypuklają odwagę głównej bohaterki i podkreślają jej wielki wysiłek. Przy tym, jak zawsze u Gaimana, groza przełamywana jest odrobiną subtelnego, ciepłego humoru.<br /><br />Warto zwrócić jeszcze uwagę na to, jak Gaiman przedstawia zło. Za <span style="font-weight: bold;">Boecjuszem</span> kilkakrotnie podkreśla, że zło nie może niczego tworzyć od podstaw, że potrafi tylko zniekształcać i przeinaczać. Koralina, szukając rodziców, nagle uświadamia sobie, że odnalezienie ich jest łatwe: „Gdyby zastanowiła się choć chwilę, już dawno zrozumiałaby, gdzie ich znaleźć. Druga matka nie potrafiła tworzyć; umiała tylko zmieniać, wykoślawiać, przekształcać”. Zło jest więc brakiem dobra, nie istnieje samodzielnie, nie jest do tego zdolne. Ale w powolnym procesie można je pomniejszać, aż do całkowitego wyeliminowanie poprzez działanie dobra w czystej postaci.<br /><br />Opowieść Gaimana jest wyjątkowa – przeraża, niepokoi, ale dzięki temu przynosi tym większe pocieszenie. Nawet, jeśli okoliczności wydają się wskazywać na to, że jesteśmy skazani na porażkę – zawsze trzeba walczyć, być wiernym sobie, a wtedy okaże się, że nie ma takich tarapatów, z których wyjść nie można.<br /><br />Niezwykłość Koraliny docenili także krytycy. Książka w 2000 roku otrzymała <span style="font-weight: bold;">Alex Award</span> przyznawaną przez <span style="font-weight: bold;">American Library Associacion</span> i została uznana za jedną z dziesięciu najlepszych powieści dla młodych ludzi.<br /><br />Polskie wydanie z 2003 roku jest dodatkowo wzbogacone o barwne ilustracje wybrane przez samego Neila Gaimana spośród prac nadesłanych na konkurs Empiku i Wydawnictwa Mag.<br /><br /><hr /><span style="font-size:85%;">Neil Gaiman:</span><span style="font-style: italic;font-size:85%;" > Koralina</span><span style="font-size:85%;">, przełożyła Paulina Braiter, Warszawa 2003.</span><hr /><span style="font-size:100%;"><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=13778&high=Ardelin"></a><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=13778&high=Ardelin">>>LINK<<</a> do tej recenzji na Valkirii.</span><span style="font-size:85%;"><span style="font-size:100%;"></span><br /><br /></span></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-68382670848255732452008-08-07T14:51:00.005+02:002009-03-16T13:16:53.563+01:00Dwie kolejne recenzje<div style="text-align: justify;"><br />Kolejne moje recenzje do przeczytania w serwisie <a href="http://valkiria.net/index.php?area=1&p=index">Valkiria</a> i na Juniorku. Zapraszam do lektury:<br /></div><ul><li><a href="http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=14263&high=Ardelin"><span style="font-weight: bold;">Kinga Bochenek</span>: <span style="font-style: italic;">Zrodzony, by służyć</span></a>, superNOWA, Warszawa 2008<br /><br /></li><li><a href="http://juniorek.info/index.php?type=review&area=1&p=articles&id=128"><strong>Justine Fontes </strong></a><span style="font-style: italic;"><a href="http://juniorek.info/index.php?type=review&area=1&p=articles&id=128">Cynka i Taniec Elfów</a>, </span>tłum. A. Polkowski, Egmont, Warszawa 2007.</li></ul>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-32844151823685118522008-07-17T00:54:00.011+02:002009-10-03T18:38:53.178+02:00Aluchna-Emelianow w "Latarni Morskiej"<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEih5Oh3m5likCTvYIh1PHNGL5revkxAEZ6sDhj4xWrJQEYPLWUxkhEG4lSvM3ivJdqZ92p5RxHndMKQa7wgiYog_DOgfZ7Iv1Iz-MGT3Zah0nPjDmVawS2KW4Yot95DR5I0e4l380lN6J4/s1600-h/zdjecie+2.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 194px; height: 262px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEih5Oh3m5likCTvYIh1PHNGL5revkxAEZ6sDhj4xWrJQEYPLWUxkhEG4lSvM3ivJdqZ92p5RxHndMKQa7wgiYog_DOgfZ7Iv1Iz-MGT3Zah0nPjDmVawS2KW4Yot95DR5I0e4l380lN6J4/s400/zdjecie+2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5223750300121781762" border="0" /></a><br />W najnowszym numerze <a href="http://www.latarnia-morska.home.pl/">"Latarni Morskiej"</a> ukazał się artykuł o Marcie Aluchnie-Emelianow autorstwa Marii Wójciak. Niestety, nie jest on jeszcze dostępny w internecie.<br /></div><div style="text-align: justify;"><br /><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Jeśli ktoś ma ochotę poszukać tego artykułu, oto adres:<br /></div><br /></div><div style="text-align: justify;">Maria Wójciak: <span style="font-style: italic;">O Marcie Aluchnie-Emelianow</span>, "Latarnia Morska. Pomorski magazyn literacko-artystyczny" nr 4 (8) 2007/ 1 (9) 2008, s. 80 - 85.<br /></div></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4105939551087285119.post-48611087558745317112008-07-12T12:18:00.007+02:002009-03-16T13:16:53.564+01:00C. S. Lewis "Odrzucony obraz" - recenzja<div style="text-align: justify;"><br />Przeciętny człowiek jest święcie przekonany, że epoka średniowiecza to czas zabobonów, ciemnoty i niepodzielnej władzy kościoła. I na tym koniec. Właśnie dlatego, opacznie rozumiana wskutek wielu nieporozumień, literatura doby średniowiecza wydaje się współczesnym czytelnikom bardzo naiwna i prostacka. Odnosimy ją albo do swojego wyobrażenia o średniowiecznym świecie (zwykle błędnego), albo do doświadczeń współczesności. Stąd niemałym szokiem dla niektórych może okazać się fakt, że ludzie średniowiecza doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Ziemia nie jest płaska, samo zaś średniowiecze dysponowało niezwykle skomplikowanym, wielowarstwowym i fascynującym modelem wszechświata. Bez znajomości tego modelu nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego, o czym tak naprawdę piszą średniowieczni autorzy.<br /><br />Dziękujmy więc Bogu za <span style="font-weight: bold;">C. S. Lewisa</span>, który na prośbę swoich studentów wydał w formie książkowej cykl niezwykle interesujących wykładów, stanowiących fantastyczne wprowadzenie do literatury średniowiecznej i renesansowej. <span style="font-weight: bold;">Clive Staples Lewis</span>, znany w Polsce dzięki swojemu cyklowi <span style="font-weight: bold;">„Opowieści z Narnii”</span>, to jeden z największych znawców literatury angielskiej. Wychowanek Oksfordu, a następnie wykładowca na tej uczelni, wieloletni przyjaciel <span style="font-weight: bold;">J. R. R. Tolkiena</span>, profesor angielskiej literatury średniowiecznej i renesansowej w Cambridge, pokazuje w swojej książce, jak naprawdę myśleli i odczuwali ludzie średniowiecza, jakie były ich inspiracje i jak wyobrażali sobie wszechświat.<br /><br />Analityczny umysłe <span style="font-weight: bold;">Lewisa</span> rozpatruje mnóstwo przykładów, odwołuje się do wielu różnorodnych źródeł, a mimo to wywód prowadzony jest w sposób jasny i zrozumiały. <span style="font-weight: bold;">„Odrzucony obraz”</span> to idealna książka dla każdego, kto nie miał nigdy styczności ze skomplikowanymi wyobrażeniami kultury średniowiecznej. To także wymarzona książka dla każdego, kto chciałby swoją wiedzę z tego zakresu odświeżyć, bez potrzeby zaglądania do kilkudziesięciu różnych książek i żmudnego przedzierania się przez słowniki i encyklopedie.<br /><br /><span style="font-weight: bold;">Lewis</span> opisuje szeroko rozumiany średniowieczny model wszechświata, model opierający się w dużej części na źródłach i dokumentach antycznych. Z <span style="font-weight: bold;">„Odrzuconego obrazu”</span> dowiemy się m. in. tego, jak w wyobrażeniu ludzi wieków średnich zbudowany był kosmos, czym była dla nich historia, jakie zwierzęta i demony zamieszkiwały ziemię, od czego zależał charakter człowieka, jak usystematyzowane były chóry anielskie, kim byli „długowieczni”, jakie istnieją rodzaje snów, czym jest „dusza rozumna” i wielu innych zaskakujących rzeczy. Autor dodatkowo osadza wszystkie te wiadomości w kontekście, pokazuje reminiscencje średniowiecznych przekonań w wiekach późniejszych, wyjaśnia zdawałoby się oczywiste fragmenty tekstów, otwierając nam oczy na to, co ukryte. Wszystko to<span style="font-weight: bold;"> Lewis</span> opisuje zwięźle, lecz szczegółowo, okraszając dodatkowo swój wykład subtelnym humorem.<br /><br />Nie potrafię sobie wyobrazić lepszego, całościowego wprowadzenia w zagadnienia kultury średniowiecznej i renesansowej. Myślę, że <span style="font-weight: bold;">„Odrzucony obraz”</span> to pozycja, która powinna się znaleźć w każdym domu. Pomoże porzucić stereotypy i zrozumieć wiele tekstów we właściwy, przewidziany przez autorów sposób. Książka ta z pewnością sprawi przyjemność każdemu, kto kiedykolwiek interesował się wiekami średnimi i ich kulturą. Moim zdaniem <span style="font-weight: bold;">„Odrzucony obraz” C. S. Lewisa</span> to lektura obowiązkowa.<br /><br /><hr /><span style="font-size:85%;">C. S. Lewis: <i>Odrzucony obraz. Wstęp do literatury średniowiecznej i renesansowej</i>, tłumaczenie, przedmowa i „Mały słownik autorów brytyjskich”: Witold Ostrowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.</span><hr /><a href="http://valkiria.net/index.php?type=special&area=42&p=articles&id=14259">>>LINK<< </a> do tej recenzji na Valkirii.<br /></div>Ardelinhttp://www.blogger.com/profile/13801767778641519269noreply@blogger.com1