Recenzja książki Janusza Andermana - Cały czas
Na drodze z Gdańska do Warszawy za chwilę wydarzy się okropny wypadek. Samochód wiozący pisarza A. Z. i aktorkę zaraz zderzy się z pędzącym z naprzeciwka tirem. Głównemu bohaterowi tuż przed śmiercią stają przed oczyma sceny z jego życia, ale wyrwane z kontekstu, niepełne. O tym, w największym skrócie, opowiada nowa powieść Janusza Andermana pod tytułem „Cały czas”.[1]
Ale myliłby się ten, kto stwierdziłby, że książka jest wtórna, ponieważ opiera się na starym, dobrze wszystkim znanym pomyśle retrospekcji i rachunku sumienia w obliczu bliskiej śmierci. To jedynie przykrywka, podstawa do głębszych rozważań nad historią jako taką, nad czasem i przede wszystkim nad tym, co czyni człowieka takim, jakim jest. To „głębokie rozmyślania na temat kondycji ludzkiej i kruchości życia”[2] — choć według A. Z. piszą tak wszyscy krytycy na wszelki wypadek, żeby nie być posądzonym o to, że czegoś nie zrozumieli.
Janusz Anderman tworzy bowiem bohatera, który jest postacią skrajnie negatywną. Karierowicz, drobny cwaniaczek, uwodziciel, oszust to tylko kilka z nasuwających się określeń pasujących do A. Z.. Autor nie obdarza go nawet jedną, choćby mało znaczącą cechą, dzięki której czytelnik mógłby poczuć chociaż cień sympatii do bohatera. A. Z. całe życie wykorzystywał innych, głównie kobiety, do osiągania własnych celów. Był pisarzem, choć nigdy nie napisał żadnej książki. Jego jedynym prawdziwym osiągnięciem literackim było spłodzenie czternastu wierszy konkretnych, jeszcze za czasów studenckich. „Co z tego” — powieść A. Z. wydana w drugim obiegu — faktycznie napisana została przez pacjenta zakładu psychiatrycznego, który popełnił samobójstwo. Jego słuchowiska radiowe to przepisane przez niego zapomniane utwory innego pisarza, przebywającego na emigracji. Artykuły prasowe A. Z. to nic innego jak zgrabny collage tego, co przeczytał w starych magazynach. Cała kariera głównego bohatera to wielkie kłamstwo. Każde działanie, jakie podejmował, było starannie przemyślane i przekalkulowane, tak, aby jak najlepiej manipulować ludźmi, aby zyskać jak najwięcej. W wolnej Polsce A. Z. zapisuje się do trzech partii, bo polityk to najbardziej obiecujący zawód w tych czasach. Chce sprawdzić, w której z nich będzie miał największe szanse na awans i wtedy wypisać się z dwóch pozostałych. Sam o sobie myśli tuż przed śmiercią jako o hubie żerującej na bliźnich. Ale w stwierdzeniu tym, co ciekawe, nie ma żadnego żalu ani skruchy. Jest proste stwierdzenie faktu. Działał tak, bo taki jest świat i tak postępować trzeba, żeby być górą. A. Z. nawet tuż przed zbliżającym się nieuchronnie tragicznym wypadkiem rozmyśla nad tym, jakby rozegrał tę sytuację na swoją korzyść, gdyby przeżył.
Ale Anderman nie ogranicza się tylko do przedstawienia samego bohatera. Stara się znaleźć przyczynę, dla której A. Z. jest taki, jaki jest. I wydaje się, że odnajduje ją w opisie domu rodzinnego bohatera. Chcąc nie chcąc A. Z. stał się taki, jak jego ojciec, którego kochał i nienawidził jednocześnie. Również pogarda dla kobiet wynikała w dużej mierze ze stosunków małżeńskich rodziców. A. Z. Nie rozumiał matki. Była w jego odczuciu tylko dodatkiem do ojca, krępowała jego ruchy, zawężała pole manewru. Przekładał więc tę niechęć do matki na inne kobiety, podświadomie bojąc się, że któraś z nich mogłaby do niego przylgnąć na stałe, jak matka do ojca, i zatruwać mu życie do ostatka.
Książka opisuje także w barwny sposób rzeczywistość, głównie PRL-u. Z właściwym sobie humorem autor opisuje kolejne bezsensy ustroju, jak np. zeszyciki zajęć wojskowych opieczętowane i zasznurowane. Z lekką ironią opowiada także, jak rysowała się sytuacja pisarzy w tamtym okresie. Nawet stosunkowo kiepskich książek opozycja nie mogła specjalnie krytykować, żeby nie być oskarżoną o bratobójcze sprzeczki. To wszystko może być szczególnie interesujące dla młodszego pokolenia czytelników, którzy PRL-u nie pamiętają. Ale opis rzeczywistości obejmuje również kolejne okresy w historii polskiej i ich przemiany. Oglądamy je oczywiście z perspektywy A. Z., który nieustannie stara się dostosować do zmieniającego się świata i jak szczur znaleźć sobie w nim jakąś niszę dla siebie, nawet kosztem innych. Okazuje się, że w każdym momencie historii można znaleźć jakieś nonsesy. Każdy okres faworyzuje jakieś grupy zawodowe (co skrzętnie stara się wykorzystywać główny bohater). Ale czas w historii nigdy nie pozostaje taki sam. Wydaje się upływać wzdłuż linii chronologicznej ruchem jednostajnie przyspieszonym. Świat żyje na coraz to większych obrotach. Ludzie mają coraz mniej czasu, chociaż zaopatrzeni są w sprzęt techniczny, który ma im go zaoszczędzać. I tu dochodzimy do trzeciego ważnego elementu książki, jakim jest zagadnienie czasu. Czym jest czas? Jaka jest jego struktura i wartość? A. Z. w ułamku sekundy przed katastrofą przeżywa ponownie całe swoje życie. Jak to możliwe? Czy to czas tak zwalnia bieg, czy też to umysł bohatera działa z tak niesamowitą szybkością? I jak w takim razie odczuwają upływ czasu inni? Czy jest tylko jeden czas?
Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jeden element wart podkreślenia. Autor miał fantastyczny pomysł, jeśli chodzi o „techniczne” przedstawienie fragmentów życia A. Z.. Są one ujęte niejako w formę slajdów. Autor płynnie przechodzi od narracji bohatera wewnątrz samochodu (zajętego relacją z tego, co dzieje się w czasie rzeczywistym) do narracji A. Z. z przeszłości. Każdy taki fragment kończy się urwanym, niedokończonym zdaniem. Tak jakby myśli bohatera były nieskładne, przemieszane, niekompletne. Przeskakują z niewiadomych powodów od jednego epizodu w życiu do innego, zupełnie z poprzednim nie związanego. Daje to porażający efekt. Czytelnikowi udziela się ten wewnętrzny chaos. Podtrzymuje to dramatyzm książki, który mógłby być zagrożony przez ciągłe, długie dygresje. Ale te przerwane w połowie zdania wciąż przypominają czytelnikowi o sytuacji: za ułamek sekundy dojdzie do katastrofy. Czas ucieka. Czas się dopełnia. Cały czas.
Janusz Anderman: Cały czas, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
[1] Janusz Anderman: Cały czas, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
[2] Ibidem, s. 141.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz