22 grudnia 2008

Getto w getcie, czyli rzecz o horrorach


W świecie wciąż pokutuje przekonanie, że horrory należą do niższego gatunku literatury i filmu, wobec czego żaden szanujący się człowiek nie powinien zawracać sobie nimi głowy. Jako zatwardziała miłośniczka horrorów w każdej postaci, zaczęłam zastanawiać się, skąd się wziął ten stereotyp. Jeśli nad tym dłużej pomyśleć, to okaże się, że faktycznie jest sporo przesłanek wskazujących na to, że wszelka groza, strach i makabra mogą się wydawać odrobinę niedorzeczne.

Ludzie, którzy nie lubią horrorów, bo nie lubią i tyle (choć zwykle nie czytali żadnego), nie należą do rzadkości. Wyobraźcie sobie, że taki osobnik jednak się przełamie i poprosi o polecenie jakiejś książki wraz z krótkim opisem jej fabuły. Problem polega na tym, że większość książek (a horrorów w szczególności) wydaje się w streszczeniu bardzo głupia.

Żeby daleko nie szukać, „Władca Pierścieni” J. R. R. Tolkiena to historia o małym ludziku, który przez trzy tomy idzie, idzie, idzie, żeby na koniec wrzucić do ognia złoty pierścionek i uratować tym samym świat. A teraz przykład ze świata horroru. „Łowca snów” Stephena Kinga to opowieść o krwiożerczych łasicach z kosmosu, które próbują przejąć kontrolę nad światem, używając do tego sieci wodociągowej, ale natykają się na czwórkę przyjaciół i ich niedorozwiniętego kolegę, który posiada paranormalne zdolności i tak naprawdę też jest kosmitą, tyle że z innej planety. Zachęcające? No właśnie. A przecież to dobre książki! A co dopiero złe…

Pamiętam, że w szkole podstawowej wymieniałam się horrorami z kolegą. Pożyczył mi kiedyś „Bestię” Guya N. Smitha. W powieści chodzi o to, że pewien profesor (z niezwykle atrakcyjną, młodą kuzynką u boku, oczywiście) odnajduje na bagnach bestię. Bestia jest zagrzebana w mule, zielona, oślizgła i jak oddycha, to bąble ze śluzu jej się przy nosie (zaraz, czy ona miała nos?) robią. I na ten widok niezwykle często (czasem parę razy na stronę) bohaterowie zwracają zawartość swojego żołądka. Potem bestia wygrzebuje się z bagien i zaczyna malowniczo zabijać wszystkich jak popadnie, krew leje się strumieniami, jelita latają… Tyle z tej historii pamiętam.

Mam wrażenie, że często ludziom się wydaje, iż napisanie powieści grozy jest banalnie proste, bo wystarczy parę rekwizytów, trochę ganiania, krzyków, obrzydliwych opisów i już. Szukając szybkiej sławy i kasy, ludzie ci produkują taśmowo horrory klasy B, przez co w gatunku tym znajdziemy całą masę strasznego chłamu. Tym bardziej, że z horrorem jest tak, że zalicza się do niego praktycznie wszystko – wystarczy, że w historii są duchy, zjawiska paranormalne, litry krwi, psychopata, potwór, upiór, zombie, mgliste wizje, epidemie czy co tam jeszcze i już rzecz opatrzona jest etykietką „horror”.

W zasadzie nie ma co panikować, bo niektórym (a ja się do nich zaliczam) sprawiają przyjemność zarówno horrory dobre, jak i te beznadziejne, które często są tak złe, że aż komiczne. Szkoda tylko, że czasem zdarzają się historie zbyt słabe, żeby wciągnąć w klimat, ale jednocześnie nie aż tak katastrofalne, żeby bawić. Ostatnimi czasy tak było np. z filmem „Mulberry Street” (reż. Jim Mickle) wyświetlanym w czasie tegorocznego Festiwalu Horrorów w Multikinie. W filmie tym zmutowane szczury opanowują miasto – atakują mieszkańców, roznoszą tajemniczy wirus i zmieniają wszystkich w szczuro-ludzi. Tylko oprócz biegania, krzyków i iście przerażającej sceny, w której jeden z bohaterów w trakcie transformacji kroi i je surowe piersi kurczaka (groza normalnie…), w filmie nie było nic ciekawego. Za to widownia uratowała seans swoimi fantastycznymi komentarzami. Niech żyją fani horrorów, którym niestraszne i najsłabsze filmy! Jeśli rozrywki nie ma na ekranie – dostarczą jej sobie sami. I jak tu ich nie kochać?

Ostatecznie, nie ma się co łamać, nawet jeśli ludzie traktują wielbicieli horrorów jak pokręconych psycholi i nawet jeśli nie potrafią zrozumieć, że to, iż lubi się horrory, nie oznacza, że jest się ignorantem w zakresie reszty literatury czy filmu. Niech im będzie. Ważne, że nam świat grozy i strachu dostarcza przyjemności. A dlaczego tak się dzieje? Czemu lubimy się bać? To już chyba materiał na zupełnie nowy tekst.

Ekspresowo, valkiriowo.

Brak komentarzy: